niedziela, 25 marca 2012

Rozdział 24: Wybawienie


Rozdział 24

WYBAWIENIE

Miesiąc po moim „chrzcie” po raz pierwszy zobaczyłem śnieg. Z nieba spadały, małe zimne gwiazdeczki które zaczęły pokrywać teren więzienia tak, że wszystko dookoła stało się białe. Temperatura spadła i mogliśmy wychodzić jedynie na chwilę by sobie zapalić
-Długo to potrwa?- zapytałem Kolora dopalając papierosa.
-Mamy październik więc gdzieś tak do marca. Cztery, może pięć miesięcy. Chodź wracamy bo piździ.
-Miałeś mi o czymś opowiedzieć. Teraz mi się przypomniało o czym.
-No wal.
-Pasiaki. Mówiłeś, że łączy się z tym coś nieprzyjemnego.
-Ano, bo się łączy. Chodzi tu o upodobania naszego kochanego „szefa”. Kawał drania z niego. Widzisz, kiedyś, nim jeszcze pojawiłeś się na świecie trwała wojna, tłukli się niemiłosiernie właściwie nie wiedząc o co. Mały człowiek z wąsem chciał zdobyć świat. I bardzo nie lubił tych co nie byli z jego kraju albo takich co wierzyli w Boga. I potworzył takie więzienia z których już się nie wracało czaisz?
-Takie jak nasze?
-No prawie. U nas nie wykonuje się kar śmierci a tam to było na porządku dziennym. I ci których nie lubił mały wąsacz to byli głównie Żydzi, czytałeś o nich w Biblii co nie?
-No tak.
-No i widzisz oni w tych obozach nosili ciuchy w paski i mieli numery i traktowano ich jak ścierwa. I naczelnik sobie zażyczył żeby zrezygnować ze standardowych ciuchów i by „przywrócić” te, w których ci biedacy głodowali i ginęli w męczarniach. Po to by nas upokorzyć, by odebrać nam choć odrobinę godności naczelnik to wprowadził. Wiesz taki sygnał, że gdyby mógł to by nas wszystkich wytłukł bez mrugnięcia okiem. Stąd rzadko kto wychodzi nie podpadając wcześniej naczelnikowi. Ale można się wywinąć, narobić dobrych układów jak ja i Iwan dajmy na to.
-Jak?
-Niektóre zakątki tego miejsca aż proszą się o zajebiście konkretny remont. A ja jestem chętny do zapieprzania jeśli mam z tego jakąś korzyść. I tak robiłem i robiłem, aż się dorobiłem do tego, że nie muszę nosić tego okropieństwa. Nigdy przy tym nie miałem wrażenia, że włażę naczelnikowi w dupę. Zresztą sam wiesz, że siedziałem w karcerze.
-Wiem, mówiłeś.
Podszedł do nas strażnik. Kolor przyglądał mu się z zaciekawieniem.
-Na ciebie mówią Iks?
-Tak... Coś się stało?
-Masz gościa.
-Ja? Gościa? Kogo?
-Za mną proszę. Zaprowadzę.
-Kolor... ktoś mnie odwiedził...
-No najwyraźniej. Leć młody. Może to ktoś z twojej rodziny.
Poszedłem za strażnikiem, pełen obaw ale i nadziei. To mogła być moja matka. Albo ojciec. Może cały ten czas mnie szukali? Strażnik przeprowadził mnie przez długi, długi korytarz. Następnie weszliśmy do pomieszczenia, w którym po jednej stronie siedzieli więźniowie a po drugiej ich rozmówcy, za grubą szybą. Porozumiewali się między sobą za pomocą specjalnych słuchawek. Strażnik zaprowadził mnie na puste krzesło. Za szybą siedziała uśmiechnięta niebieskooka blondynka, którą pierwszy raz widziałem na oczy. Dziewczyna wzięła do ręki słuchawkę i gestem zachęciła mnie bym zrobił to samo.
-Witaj Dominic- usłyszałem w słuchawce.- Jestem Kathrin.
-Witaj... ja... my... my się chyba nie znamy. Jesteś pewna, że z kimś mnie nie pomyliłaś?
-Tak, jestem absolutnie pewna. Jestem tu, żeby ci pomóc. A dokładniej by sprawić byś stąd wyszedł.
-Ale wyrok już zapadł.
-Nie szkodzi. Jestem tu po to by cię uprzedzić, że długo tu nie zostaniesz. Byś miał czas pożegnać się z tymi, do których się przyzwyczaiłeś.
-Chcesz mi powiedzieć, że są jakieś dowody, które by świadczyły o mojej niewinności?
-Można tak powiedzieć.- uśmiechnęła się i puściła mi oczko.
-I odzyskam wszystko co do mnie należało?
-Jasne. Wszyściuteńko.
-To kiedy mnie wypuszczą?
-Wszystkie formalności załatwię w przeciągu tego tygodnia. O nic się nie martw.
-Ale... tak właściwie... jakie mam podstawy by Ci wierzyć. Przecież tak naprawdę ani się nie znamy ani nic. Jesteś kimś w rodzaju prawnika?
-Nieeee- zaśmiała się perliście- Po prostu mam dobre układy z Sędzią, że się tak wyrażę.
-Nie do końca rozumiem...
-Och wcale nie musisz tego pojmować.
-Tylko... ja nie będę się miał gdzie zatrzymać jak wyjdę. Od jakiegoś czasu tu jest mój dom, mój dach nad głową...
-To znaczy, że się poddałeś?
-W czym?
-W swojej misji.
-Kim ty jesteś?...
-Kimś co chce Ci pomóc. Nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie.
-Ty na moje też nie.
-Jesteś uparty... A ja chcę tylko usłyszeć, że Ci zależy rozumiesz? Twoje wyjście stąd jest na wyciągnięcie ręki ale co z tego jeśli Ty nie chcesz z niego skorzystać.
-Tego nie powiedziałem. Ale nim tu trafiłem podążałem za niewiadomym celem, za czymś abstrakcyjnym, za czymś co według mnie nie ma końca.
-Wszystko ma koniec. Ale ten koniec zależy tylko od Ciebie.
-Pod warunkiem, że zadecyduję tylko o sobie.
-Tego nie możesz przewidzieć. Mówię tylko, że koniec leży w Twoich rękach.
-Miałaś dostęp do moich rzeczy?
Uśmiechnęła się po raz kolejny. Na jej twarzy malowało się lekkie zażenowanie.
-Nie, nie miałam ale dowiedziałam się tego czego się miałam dowiedzieć. Wiem jaki jesteś i wiem też jaki nie jesteś. I wiem też, że nie chcesz tu być. Chcesz poznać prawdę o swoim przeznaczeniu i doprowadzić to wszystko do końca. Owszem boisz się, bo to miejsce to twój azyl i kiedy je opuścisz z powrotem znajdziesz się w nieprzychylnym dla siebie świecie. Jaki musi być w twoich oczach świat skoro wolisz tkwić w tym piekle niż poza nim. Kolor nie zastąpi Ci rodziny a przecież chciałbyś ich odnaleźć czyż nie?
Milczałem. Bardzo celnie uderzała w moje czułe punkty. Kiedy wspomniała o moich rodzicach serce zabiło mi szybciej.
-Wiesz coś na ich temat? Cokolwiek.
-Niestety nie. Ale podejrzewam, że gdziekolwiek są, szukają Cię i martwią się.
-Jak możesz wiedząc o mnie tak wiele, nie mieć pojęcia o nich? Są przecież telefony, są przecież możliwości...
-Gdybym miała możliwość skontaktowania się z nimi, już dawno bym to zrobiła. Dominic, zrozum gdyby wiedzieli co się z tobą dzieje z pewnością by Cię odwiedzili, próbowali stąd wyciągnąć, zrobić cokolwiek.
-Rozumiem... po prostu, tęsknię za nimi...
-Wiem skarbie.
Wypowiedziała to w taki sposób, że poczułem autentyczny smutek w jej głosie. Biło od niej to ciepło, które było mi tak potrzebne. Miałem nieodpartą ochotę się do niej przytulić...
-A może... kiedy już stąd wyjdę... mogłabyś mnie na jakiś czas przygarnąć... skoro tak bardzo chcesz mojego uwolnienia.
Kathrin momentalnie posmutniała.
-Niestety mogę Ci zagwarantować tylko wolność. Potem będziesz musiał sobie radzić sam.
-Ale dlaczego?
-Tak zadecydował Sędzia. Nie mam wpływu na jego decyzję. Kiedy opuścisz mury więzienia, będziesz musiał bardzo szybko ruszyć w dalszą drogę.
Kiedy Kathrin wspominała o sędzi nie brzmiała jakby mówiła o tej samej osobie, która jakiś czas temu skazała mnie na śmierć. W jej głosie brzmiało jakieś dziwne „namaszczenie” wobec tej osoby.
-Muszę już kończyć-oznajmiła- Widzimy się za około tydzień, mam trochę rzeczy do zrobienia w Twojej sprawie.
-Zaczekaj... Mam jeszcze jedno pytanie.
-Tak?
-Zakładam, że skoro ja wychodzę to znaleziono dowody, które wskazywałby na prawdziwych zabójców Bena. Czy mam rację?
-Przykro mi Dominic ale niestety nie. Udało mi się udowodnić Twoją niewinność ale w moich kompetencjach nie leży udowodnienie im winy. Nie bulwersuj się mój drogi. Sprawiedliwość kiedyś wszystkich dosięgnie- uśmiechnęła się.- I rzuć palenie. Paaaaaaaaa!- odłożyła słuchawkę, zamaszyście wstała, puściła mi oczko, zarzuciła swoimi długimi blond włosami i ruszyła w stronę wyjścia pozostawiając mnie skonsternowanego i z setkami pytań w głowie.
Strażnik odprowadził mnie do celi, usiadłem ciężko na pryczy i westchnąłem. Kolor spojrzał na mnie pytająco. Nie bardzo wiedziałem jak mu to powiedzieć.
-No, dzieciak, wykrztuś to z siebie. Kto cię odwiedził?
-Przyszła... taka młoda kobieta. Zupełnie mi obca. I powiedziała... powiedziała, że wkrótce stąd wyjdę.
-Ej, to zajebiste wieści, czemu masz minę jakby z jednej paki mieli cię przenieść do drugiej?
-Kolor, przecież wiesz, że kiedy wyjdę poza te mury nie będę miał się gdzie podziać. Tu jest mój dom. Jedyny jaki mam.
-Bzdura, to nie jest żaden dom tylko klatka.
-Ale moja klatka, poza tą klatką każdy może mnie skrzywdzić.
-Tu też. Nie jestem wieczny. Każdy dzień tu to oglądanie się za siebie czy ktoś nie chce ci jebnąć kosy w plecy. Świat jako taki nie jest bezpiecznym miejscem ale ma znaczenie to czy znajdujesz się w nim wolny czy zatrzaśnięty w klatce. Nie jesteś głupi i wcale nie chcesz uciekać. Wiem to. To ma być dom? To jest piekło na ziemi. Nasza grupka, jeszcze przed twoim pojawieniem się była liczniejsza. Ale tu ludzie czasem znikają, a potem są znajdowani martwi, rozumiesz? Powinieneś skakać z radości, że ta dupeczka, kimkolwiek jest... że udało jej się ciebie uwolnić. Tylko cholera stary w jaki sposób?
-Podobno są dowody na moją niewinność. Ale brak dowodów na tych, którzy naprawdę dopuścili się zbrodni. Trochę to dziwne nie uważasz?
-Wiesz, sprawiedliwość... Teraz to jest tylko słowo. Właściwie brzmi w naszym świecie bardzo obco. Kiedy wyjdziesz na wolność to co zamierzasz zrobić? Podasz na policji ich imiona i nazwiska, będziesz dążyć do tego by ich złapali?
-Nie myślałem o tym. Nie mam ani jednego celu, który miałbym zrealizować po wyjściu. Ale podoba mi się pomysł tego, by sprawę morderstwa doprowadzić do końca.
-Tylko oni mogą być już nie wiadomo gdzie, ciebie skazano a oni z pewnością na wszelki wypadek wynieśli się w pizdu daleko, sam przyznasz, że jedyne co odróżniało ich od reszty tej pieprzonej hołoty to był spryt. Tylko i wyłącznie.
-Mimo wszystko chciałbym by spotkała ich kara nawet jeśli nie wiadomo co się z nimi teraz dzieje.
-A co z twoimi rodzicami?
-Ich też będę szukać. Tak to będą moje dwa cele. Chcę by winnych dopadła kara. I chcę znów spojrzeć matce i ojcu w oczy, wtedy będę szczęśliwy.
-Te poszukiwania mogą ci całe lata życia.
-Wiem. Lata, które miałem spędzić tutaj.
Kolor nie wiedział co odpowiedzieć. Widział, że w mojej głowie narodził się plan, którego nic nie byłoby w stanie zastąpić choćby dlatego, że innych pomysłów na życie po prostu nie miałem.
-Choć młody- odezwał się w końcu Marlon- Przekażemy reszcie dobrą nowinę.
Na stołówce jak zawsze było głośno, mijaliśmy rozmawiających o najróżniejszych sprawach więźniów, niektórzy wyglądali jak typowe zakapiory, inni starali się trzymać w cieniu, jeszcze inni zajmowali się na przykład czytaniem książek a zazwyczaj byli to sędziwi osadzeni, którzy tylko dzięki swojej wyobraźni byli sobie w stanie wykreować świat znajdujący się poza murami tej potężnej klatki. Starałem się przyjrzeć, może tak naprawdę po raz pierwszy, uważniej ich styranym przez czas, samotność i często walkę o przetrwanie twarze, które posyłały mi często zaciekawione bądź nieprzychylne spojrzenia ale nigdy nie zauważyłem na nich obojętności. Moja osoba z jakiegoś powodu budziła w tym miejscu emocje, jakby informacje o mnie były przekazywane drogą szeptaną.
-Panowie chciałem wam oznajmić, że to na co tak długo czekałem i za co trzymałem kciuki spełniło się. Młody wychodzi na wolność.
-O kurwa, młody ha, ha! Gratulacje!- pierwszy zareagował Szklany, który zaczął mi mocno ściskać rękę.
-Dzięki, dzięki.
-Tylko omijaj kościoły z daleka.- dodał Demon pokazując przy tym diabelskie rogi.
-Och z pewnością- odparłem a przed oczami stanął mi obraz szalonego duchownego.
-Znaleźli dowody na twoją niewinność?- zapytał Sonny jak zwykle jakby trochę niepewny wszystkiego co się dzieje i doszukujący się któregoś z kolei dna w każdej sprawie.
-Z tego co mi powiedziała moja wybawicielka to tak.
-Wybawicielka?
-Tak, Sonny, kobieta. Nie wiem niczego poza tym. Nie wiem kto za tym wszystkim stoi. Wiem tylko, że dostarczy sędzi dowodów, które zadecydują o unieważnieniu wyroku.
-To bardzo ciekawe co mówiesz...
-Sonny daj spokój, nie czas teraz na rozkminy. Powinniśmy to jakoś uczcić. Pierr skombinujesz coś na tą okazję?
-Nie powinno być z tym problemu.
-A ja ci młody mówię, spierdalaj z tego kraju jak najdalej, najlepiej do Europy- wtrącił Terry.- Nasz kraj się stacza a tacy młodzi jak ty... dla ciebie jest jeszcze nadzieja. Najlepiej nakurwiaj do Wielkiej Brytanii to jest dobrze wychowany kraj.
-Patriotyzmem to ty nie grzeszysz Terry.- mruknął Szklany
-Sam popatrz, przynajmniej jednym okiem, połowa tutaj siedzi za niewinność, nasz kraj od środka zżera jakieś ześwirowanie, ludzie zapierdalają gdzieś w ogóle nie myśląc o przyszłości.
Terry zwykle mało się odzywał podczas naszych grupowych spotkań, pierwszy raz słyszałem by tyle mówił i z takim skupieniem. Czując, że teraz trwa jego pięć minut kontynuował:
-Nie chcę mówić o tobie źle Iks, ale te miasta, te ulice, ten cały burdel nie jest tobie przychylny. Jesteś pokojowo nastawiony do świata, o którym mało wiesz. Gdyby mieli o tobie więcej informacji, to wiedząc, że nie podejmujesz się żadnej edukacji i nie nadajesz do pracy, ścignęli by cię i władowali do armii a potem wysłali na wojnę...
-Terry czy ty nie przesadzasz?- przerwał mu Marlon.
-Niech mówi- odparł Sonny po którym było widać, że chłonie każde słowo Terry'ego.
-Po prostu uważam, że to zbyt pozytywny dzieciak, który znalazł się w złym czasie i w złym miejscu. Mówię, ci gdybym mógł uciec to spieprzyłbym za granicę byle jak najdalej od tego pustostanu.
-Jakbyś uciekł to na pewno jak najdalej w końcu by cię szukano listem gończym- zakpił Szklany, Terry skrzywił się ale już niczego nie dodał.
Wszyscy nagle zaczęli się o mnie troszczyć, chuchać i udzielać rad jakbym w ich oczach urósł do rangi osoby naprawdę wyjątkowej. Nie wiedzieli o liście, nie wiedzieli o mojej misji, którą postanowiłem zaniechać. Szukanie winnych i rodziców było teraz najważniejsze.
-Dzięki za radę Terry- powiedziałem jedynie jako, że ciężko mi było wgryźć się w tą konwersację, bo rzeczywiście miałem za mało wiedzy na temat świata. Ale byłem pewny, że moi rodzicie nie byli aż tak daleko, nie byli za wielką wodą. Niestety nie byłem pewny co do przebywania tam zbrodniarzy. Tak jak mówił Marlon w przeciągu czasu, który spędziłem w więzieniu mogli zniknąć naprawdę bardzo daleko.
-Kiedy wychodzisz?- Sonny wyrwał mnie z zadumy.
-Za jakiś tydzień. Rozumiesz, formalności.
-Ej, żebyśmy tylko zdążyli przygotować coś na pożegnanie co nie?- zaniepokoił się Szklany.
-Ale... nie no... nic nie musicie.
-Nie marudź- Pierr pogroził mi palcem- Coś być musi i coś będzie.
-To będzie coś na kształt pożegnalnego zadania.- w oczach Marlona coś błysnęło.
-Widzę, że już masz pomysł- zauważyłem.
-Taaaaak. A Pierr już o nim wie, dawno mu powiedziałem, bo wiesz ja zawsze obstawiałem, że wyjdziesz.
-Dopadnij tych skurwysynów, przez których tu siedzisz i zasadź im kopa od każdego z nas.-widać było, że Szklanego bardzo ucieszyła wieść, że kogoś w końcu wypuszczają z tego wariatkowa.
Wszyscy byli w świetnym nastroju i w końcu i mi się on udzielił, skoro miałem do czego dążyć. Na spacerniaku zapaliliśmy sobie całą ekipą po papierosku i każdy z ekipy zastanawiał się co by zrobił gdyby był wolny. Mogłem się domyśleć tego co uczyniłby Marlon gdyby był wolny...
-Ech... taaaaaa... gdybym był wolny, jak najszybciej chciałbym odnaleźć moją ukochaną Daisy.- Marlon bardzo rzadko używał jej imienia- Choćby po to by ją zobaczyć, kurwa, tak po prostu. Jestem pewny, że ułożyła sobie życie, ale zawsze będzie częścią mnie. Zawsze.
-Oj miękki jesteś coś ostatnio- Szklany strzepnął popiół z papierosa- Ja to bym się w cyrku zatrudnił. Wiecie sztuczki i tak dalej. Mam sztuczne oko więc tak czy siak uchodzę za dziwoląga.
-A ja bym wrócił do grania metalu, sprzedawalibyśmy miliony płyt jak pieprzony Slayer- Demon zaczął agresywnie gestykulować i wykonywać dziwne szamańskie ruchy, a następnie machać głową warcząc coś pod nosem.
-A ja już mówiłem co bym zrobił- odezwał się Terry- Opuściłbym ten łez padół i zaczął szukać lepszego miejsca do życia.
-Nie opuszcza się swojego kraju, nie ważne jaki by był- Szklany nie poddawał się w obronie wyznawanych wartości.
-A ja nie wiem co bym zrobił- Pierr wzruszył ramionami- Kto zatrudni czarnoskórego po wyroku?
-I to jeszcze z imieniem brzmiącym lekko z francuska.- wtrącił Szklany
-To już jest jawny rasizm!- zagrzmiał Pierr
-Co to jest rasizm?- zapytałem.
-To ciekawe, że przez tak długi czas nigdy nie poruszyliśmy tego tematu, szczególnie, że miejsce ku temu sprzyja- zauważył Sonny
-Rasizm to nienawiść do innych ludzi na tle koloru ich skóry. To podobnie jak z Żydami, tyle że ich nienawidzono przez religię- rzekł wyraźnie poddenerwowany Pierr.
-No nie jeden na tym tle tutaj siedzi. To miejsce zbiera cały brud różnych dzielnic i zaułków.- dodał Terry. Masz naprawdę wielkie szczęście, że siedziałeś tu w miarę krótko. Jeszcze jakieś pół roku i zacząłbyś rozdrapywać ściany celi gołymi rękami.
-Terry, znowu przesadzasz. Przecież wiesz, że go chronię.- Marlon miał minę typu „z Terry'm jest coś nie tak”.
-Ale sam mi powiedziałeś, że wieczny nie jesteś i nigdy nic nie wiadomo.
-Ano bo taka też i prawda. Kilka jebnięć i leżysz w kałuży krwii...
-Może Teriera ktoś powinien sprać po mordzie bo chyba zaczyna dostawać paranoi- Eryk był wyraźnie cięty na Terry'ego.
-Panowie spokojnie, kłócicie się jak gówniarze. Dzieciak nam dostaje skrzydeł i spieprza z tego zapomnianego przez Boga miejsca a wy się opierdalacie nawzajem. Poza ty musimy wracać już. Jako, że nie wiemy kiedy dokładnie masz wyjść pożegnanie zgotujemy Ci jutro. A tera panowie śmigamy każdy w swoją stronę.
Jeszcze jakiś czas potem gadaliśmy z Marlonem o tym jak ważne jest poczucie wolności i ile by za nie oddał, w końcu jednak poddaliśmy się zmożeni snem.
Następnego dnia już podczas śniadania Pierr dał znak Kolorowi, że zdobył to co miało nam umilić jeden z ostatnich wspólnych dni.
-Nie będę owijać w bawełnę bo nie ma co ukrywać. Iks, piłeś kiedyś alkohol?
-Tak miałem kiedyś epizod z piwem.
-Z piwem mówisz. Ale zapewne nigdy nie piłeś niczego bardziej porządnego.
-Mmmmm, no nie.
-Dziś mój drogi będziesz baaaaardzo najebany. Obiecuję ci.- uśmiechnął się Kolor
-Chcesz mnie upić?
-No kurwa to jest zajebisty stan. Jak jesteś pijany to właściwie żadne problemy się nie liczą.
-Choć możesz po tym robić różne głupoty- dodał Szklany.
-Na przykład głośno śpiewać- dorzucił Pierr.
-Albo growlować i robić headbanging!- udzielił się Demon.
-Ty to robisz na trzeźwo- Szklany jak zwykle musiał dorzucić coś od siebie.
-Dobra, dobra starczy tego. Panowie na pierwszą wspólną buteleczkę spotykamy się w pralni tak?
Wszyscy pokiwali głowami i po chwili rozmowy rozeszliśmy się.
-To co będziemy pić?
-Zobaczysz. Za parę godzin będziemy pić coś naprawdę wybornego. Tylko tego się nie chleje a pije, degustuje czaisz?
-To znaczy?
-Znaczy z takim trunkiem jest jak z wybornym jedzeniem albo jeszcze inaczej, jak z kobietą. Kiedy smakujesz ust kobiety nie robisz tego łapczywie jak zwierz jakiś tylko tak... nooooo... tak kurwa z wyczuciem by posmakować czaisz?
-Ta twoja Daisy to musiała być wyjątkowa.
-Ona cały czas jest wyjątkowa stary, cały czas. Taaaaaaa smak jej ust, jej całego ciała, to było coś. Dobry alkohol smakuje się jak usta kobiety. Zresztą poczujesz to.
Piwo, z tego co pamiętałem dla mnie miało smak... nijaki, być może z nim też postąpiłem i również nie powinienem go wtedy pić tak szybko. No ale wtedy próbowałem dorównać Larry'emu i spółce. Pralnia była miejscem, w którym zawsze panował specyficzny zapach a więźniowie zajmowali się tam między innymi składaniem pościeli, przewożeniem jej i ogólnie nadzorowaniem by wszystko było czyste.
Schowaliśmy się całą paczką w kącie
-Moi drodzy, przed państwem Jack Daniel's!- Pierr w bardzo obrazowy sposób wyciągnął spod ubrania pękatą butelkę pełną trunku.
-Wciąż nie ogarniam jak ty to wszystko zdobywasz. I za jaką cenę.- zainteresował się Szklany.
-Im mniej wiesz tym dłużej żyjesz.- odparł Pierr- Nie ma co gadać trzeba rozpijać. Zaczyna nasz odfruwający- podał mi butelkę.
Butelka miała ozdobną czarno-białą etykietkę z napisem „Jack Daniel's” miejscem produkcji- Tennessee, widniał też napis „Whiskey”
-Byłeś ciekaw co będziemy pić. A więc przedstawiam ci stary numer siedem najlepszą whiskey z najlepszych.- zachwalił Kolor- Czyń honory co nie.
Pierr wyciągnął z kieszeni paczkę Cameli i rozdał każdemu po jednym. W głowie brzęczały mi słowa Kathrin bym nie palił ale przecież to były dla mnie ostatnie chwile z tymi chłopakami. Odkręciłem ostrożnie butelkę, odpaliłem papierosa.
-A więc zdrowie naszego dzieciaka, który już na dniach wychodzi na wolność!- zagrzmiał Marlon a reszta rozejrzała się nerwowo czy aby swoim donośnym głosem nie sprowadzi strażników.- Weź mały łyczek i posmakuj alkoholu w ustach, należy mu się szacunek.
Spróbowałem i zrobiłem tak jak nakazał mi Kolor. Był to silny trunek z, którego trzeba było wyłowić to co było w nim najlepsze- smak, który trudno by mi było opisać.
-Uuuuuuch, mocne. Ale dobre.
I tak piliśmy całą ekipą. Każdy życzył mi czego innego, dużo się śmialiśmy i nic dziwnego, że butelka na siedem osób zniknęła w bardzo szybkim czasie. Po chwili Pierr wyciągnął kolejną.
-Jako, że nas dużo i ledwo zdążyłeś liznąć tego napoju bogów to macie tu drugą butelkę, tak jak było ustalane. A teraz lepiej byśmy się zmywali nim to wszystko wyda się podejrzane.
Wieczorem w celi razem z Marlonem rozpijaliśmy drugą butelkę. Czułem się jakby wszystko co mnie otaczało nie miało jakiegoś większego znaczenia, w głowie krążyły mi jakieś zupełnie niespójne myśli a język lekko się plątał.
-A powiedz mi jaka ta kobitka była, ta co przyszła?- zapytał w pewnej chwili Kolor.
-Och była piękna, blond włosy, jasno niebieskie oczy, wspaniały olśniewający uśmiech. Niczym istota z innego świata. Nie widziałem jeszcze nikogo tak zjawiskowego.
-He, he. To samo ja bym mógł powiedzieć o Daisy, anioł nie kobieta. Tyle, że ona ma brązowe oczy, zresztą wiesz jak wygląda bo nie raz widziałeś na mnie jej podobiznę... Ech, kurwa, młody dbaj o wolność i nie daj jej sobie ponownie odebrać bo potem będziesz cierpieć... Jak poczujesz co to miłość to pojawią się dwie opcje. Albo to będzie mega zajebiste, bo z wzajemnością albo polegniesz na wiecznym wzdychaniu do kobitki, która tego nie odwzajemni. Ale wiesz, nie ryzykujesz nie żyjesz- Kolor łyknął z butelki i podał mi ją chwiejąc się lekko.
-Co masz na myśli?
-No skoro ta cała Kathrin tak ci się podoba...
-Nie... znaczy ona sama powiedziała, że zaraz po opuszczenia tego miejsca będę musiał ruszyć w dalszą podróż.
-To brzmi jakby wiedziała o twojej misji.
-Wiem, przyznam, że mnie to zaniepokoiło- wziąłem przedostatni łyk trunku i chciałem podać Marlonowi ale ten zaprotestował gestem.
-Zeruj, do dna.
Dopiłem więc i jeszcze jakiś czas rozważaliśmy nagłe pojawienie się mojej wybawicielki. Alkohol jednak podziałał na nas tak mocno, że w końcu totalnie pijani zasnęliśmy.
Rano świat zawirował i bolała mnie głowa. Kolor jeszcze głośno chrapał, kiedy przy celi pojawił się strażnik i oznajmił:
-Ty, Iksiński, wypuszczają cię.
-Kolor, obudź się.
-Mghymhmhhhh...
-Marlon- pacnąłem go potężne ramię ale to nic nie dało- Marlon!- pacnąłem go w czoło i od razu zareagował.
-Co jest kurwa?
-Wychodzę. Pora się pożegnać.
-O cholera. Dzieciak, będę tęsknić co nie.- Marlon wytoczył się z pryczy i mocno mnie objął aż poczułem jak zatrzeszczały mi kości. -Mogę dzieciaka odprowadzić?
Strażnik skrzywił się lekko, ale poddał się zapewne wyobrażając sobie jak Kolor dusi go doprowadzając jego głowę do eksplozji.
Zeszliśmy schodami w dół, patrzyłem ostatni raz na osadzonych, których twarze jak zawsze reprezentowały odmienne skrajne emocje, próbowałem zapamiętać co chcą mi przekazać ich oczy, kiedy usta milczały.
Na końcu korytarza stała uśmiechnięta, promieniejąca radością Kathrin. Trzymała przy sobie wszystkie moje rzeczy.
-Witaj Dominic, pora byś zrzucił z siebie ten okropny strój.
Podała mi moje rzeczy, poszedłem z nimi do łazienki. Stanąłem przed lustrem i spojrzałem na swoją twarz, niewyspaną i zmęczoną wczorajszą popijawą. Głowa powoli przestawała mnie boleć, odwróciłem się tyłem do lustra i przechyliłem głowę by dostrzec na plecach wielki czarny „X”.
-Jesteś wolny- powiedziałem do swojego własnego odbicia.
Przebrałem się i wyszedłem z łazienki. Szczupła i eteryczna Kathrin wyglądała dziwnie koło kolosalnych rozmiarów, wytatuowanego Kolora.
-Żegnaj młody- tym razem Marlon tylko mocno uścisnął mi dłoń, choć w jego oczach widać było smutek.
Strażnik zasugerował Kolorowi gestem by ten zaczął się kierować w stronę celi. Kathrin objęła mnie ramieniem i wyszliśmy z budynku. Idąc w stronę bramy wyjściowej na spacerniaku zauważyłem kilku błąkających się osobników, wśród których był obserwujący mnie jak zwykle z zaciekawieniem Sonny, palący papierosa.
-Wsiadaj mój drogi- powiedziała Kathrin wpuszczając mnie obok siedzenia kierowcy do błyszczącego, czarnego sportowego auta.- Pora opuścić to miejsce.
Ruszyła z piskiem opon a budynek więzienia zmniejszał się w oczach aż w końcu zniknął z pola widzenia. Byłem wolny.  

niedziela, 4 marca 2012

Rozdział 23: Chrzest

Rozdział 23

CHRZEST


Dni tym okropnym miejscu zlewały się tak, że nawet nie zdałem sobie sprawy, że minął już miesiąc. Musiał mnie o tym uświadomić Kolor, który pewnego dnia powiedział:
-Czaisz młody, że pojawiłeś się tu trzydzieści pieprzonych dni temu? Jeszcze kolejnych tyle i zacznie padać śnieg i zima przyjdzie.
-Nigdy nie widziałem śniegu- powiedziałem drapiąc się po zaroście którego nawet nie chciało mi się pozbywać bo i powodu nie było.
-Zrobi się tak zimno, że spacerki nam się skończą, zacznie nawalać takim białym gównem jakby kokaina z nieba spadała.
-Kokainy też nie widziałem.
-Ano, bo ty to masz cholera zajebistego pecha. Ale no nie o tym mieliśmy nawijać. Jesteś tu już miesiąc co nie a chrztu to ty nie miałeś.
-Chrztu? Do tej pory kojarzyłem to tylko z kościołem.
-He, no tak bo to coś w tym rozdziale. Ja tu mam na myśli, żeby cię z ziomkami jakiejś próbie poddać. Chrzest bojowy. Coś typu, podpierdol strażnikowi szlugi lub oszczaj przypadkowego ziomka. Tu mi chodzi o ryzyko. Wpierdolu nie dostaniesz bo za tobą stanę ale no trochę jajec by się przydało.
-A do karceru nie trafię?
-Nie no nie wymyślimy jakiegoś w chuj niebezpiecznego zadania z tymi szlugami i strażnikiem to był dowciap.
-No to dobrze. I to mają być niby obchody tego, że już tyle dni tu tkwię?
-No ta. He he.
-Hurra. No wspaniale. Zajebiście.- przy Marlonie nauczyłem się przeklinać. Używał takich słów bardzo często jak zresztą wszyscy w tym miejscu.
-Ehehehe. Spoko ziomuś. Sprawimy, że będziesz równy nam. Wiesz ja mam do ciebie szacun za przeszłość i w ogóle ale, cholera nie wiem czemu, wciąż reszcie ziomków tego nie opowiedziałeś.
-Za dużo osób jest na stołówce które mogłoby to usłyszeć.
-Że niby ciotki? Łeee tam poza tym ile osób uwierzy w taką pokręconą historię.
-No właśnie. Ja się dziwię, że ty mi wierzysz.
-Oj ziomuś wiele dziwnych rzeczy przeżyłem. Pa, tu dostałem kulkę, niewiele od serca, jest ślad.- Marlon zdjął koszulkę (dogadał się ze strażnikami że w pasiaku chodzić nie będzie) i pokazał mi bliznę jak została po operacyjnym usunięciu kuli.
-A tu zobacz, też ciekawe. Tu mnie nożem skurwesyn trafił- zobaczyłem długą bliznę na nodze ciągnącą się niemal od uda do kolana.- Stary po takich akcjach że już jedną nogą byłem u Szefa w ogródku nic mnie nie zdziwi. Bylebyś nie zatracił wiary w swoją misję.
-Jak mam nie zatracić wiary w misję skoro siedzę w pierdlu. I nic nie wskazuje na to bym miał się stąd kiedykolwiek ruszyć.
-A ja ci mówię, że jeszcze nie jedno miejsce w tym twoim zeszyciku się pojawi. Ziomek no kurwiszka tracisz nadzieję a w tym miejscu tylko ona zastępuje powietrze.
-Wiem. Ale zobacz to już trzydzieści dni i nic się nie zmieniło.
-Kurwa ziomek a może Bóg chce by to się zmieniło po latach. Nie wiesz co zaplanował dla ciebie co nie?
-Póki co widzę jedynie, że postanowił mnie zamknąć. Może już nawet o mnie zapomniał.
-Taaaaaa? Myślisz, że co drugi taki chłopaczek jak ty dostaje list od samego Szefa?
-Nie wiem! Nigdy nawet nie dopuściłem do siebie takiej opcji! Być może tak właśnie jest. Skoro ja zawiodłem to teraz może ktoś inny wykonuje za mnie moją misję.
-Pierdolisz. A zresztą dostajesz powolnego świra który udziela się każdemu w zamknięciu. Za jakiś czas się uspokoisz.
-Czy komukolwiek udało się stąd uciec?
-Co?
-No uciec, zwiać, spieprzyć.
-Chyba tego nie planujesz? Dominic słuchaj, każdy kto chciał stąd zwiać kończył z kulką w głowie. Albo w jakiś inny sposób kończył swój żywot. Ale nikt i nigdy nie opuścił tego miejsca oddychając.
Byłem wściekły. Na Boga, na Marlona, na moich rodziców, że tak nagle zniknęli.
-Kolacja!- podszedł strażnik Roger i uderzył pałką w kratę.
W milczeniu ja i Marlon opuściliśmy celę. Ten gość wierzył we mnie bardziej niż ja sam w siebie. Był tak inny od sceptycznego i pogrążonego w wiecznej żałobie Bena. Ale Ben był teraz daleko, być może razem ze swoją rodziną a ja tkwiłem w tym przeklętym i zapomnianym przez Boga miejscu.
Marlon uśmiechnął się na widok ekipy. Tym razem towarzyszył im jeszcze jeden nieznany mi bliżej osobnik.
-To jest Sonny- odezwał się Marlon- Sonny od lat twierdzi, że jest równie niewinny co Ty, że go wjebano w bardzo paskudne morderstwo, no nie idzie mi uwierzyć by zakatrupił własnych rodziców.
Sonny rzeczywiście wyglądał niewinnie miał, twarz nastolatka tylko ogorzałą i zniszczoną przez czas. Jego oczy bystro przypatrywały się mojej osobie.
-Pierr, załatwiłeś co trzeba?- zapytał Marlon
-Ta na luziku, szlugensy dla ciebie paczucha sztuk jeden.
-Dobra. Co tak patrzysz Sonny?
-Patrzę na młodego. Źle mu z oczu nie patrzy. Czyżby kolejny siedzący tu na próżno?
Skąd mógł to wywnioskować? Szkoda że sędzia nie mógł mi tego wyczytać z twarzy.
-Taaaaaaa... Szalona historia nie Iks?
-Oj bardzo- odparłem trochę niepewnie widząc jak wzrok wszystkich się na mnie skupia.
-Musisz nam to kiedyś opowiedzieć- rzucił Demon a reszta zaczęła mruczeć z aprobatą.
-Nooooo na którymś spacerku.- dodał Szklany.- Póki jeszcze są te spacerki. Bo jak zimo przyjdzie to się piździocha zrobi.
-Tylko nam powiedz jak młodemu zadanie poszło.- wtrącił Pierr
-Już coś wymyśliłeś?
-Taaaaaa... ogólnie twój chrzest to będą trzy zadania.
-Trzy? Aż tyle?
-He he, młody, ja ci już mówiłem, że szacun trzeba budować dość długo co nie?
-Mmmmmm no tak.
-No to nie ma co się burzyć i protestować tylko się cieszyć że tylko trzy.
-No ja to musiałem jednej ciotce obciągnąć by się wkraść w łaski chłopaków powiedział Szklany.
-Że... że co?-przeraziłem się
-Nie strasz chłopaka Jednooki. Bzdury gada. Szklany się szybko do nas dokleił. Jebany zna takie sztuczki, że czasem się rzeczywiście dziwię, że tu jeszcze tkwi.
-A ja ci mówię że to kwestia czasu i że zwieję- odparł Szklany bawiąc się zużytą talią kart.
-He he i tak od lat. Dobra panowie stajemy w kolejce.
Stojąc w oczekiwaniu po jedzenie Sonny zwrócił się do mnie
-Jak cię wrobiono?
Wzdrygnąłem się. Dlaczego go to tak interesowało?
-No więc... Byłem swego czasu bezdomny i trafiłem na grupę osób która mnie przygarnęła. Sami nie mieli gdzie mieszkać, i tam był taki facet, Ben. Był tak jakby... mhmhm... jakby ich szefem. Nie pozwalał im kraść i w ogóle. I no przygarnął mnie, następnego dnia miałem ruszyć tuż przed siebie. Gadałem z nim długo, nie ma znaczenia o czym, a rano, kiedy się obudziłem był martwy. Na moich dłoniach była jego krew a w ręku spoczywał nóż. Wrobiło mnie dwóch facetów którzy go bardzo nie lubili. Wszystko ukartowali tak bym nie miał się jak z tego potem wybronić. Żadnych szans.
-U mnie była masakra... Dosłownie. Wróciłem do domu i ślizgałem się kałużach krwi. Nie wiem do dziś kto to zrobił. Ale podejrzenie padło na mnie jako, że swego czasu chodziłem do psychologa. A byłem, heh wciąż jestem cholernie uzdolniony. Potrafię czytać z ludzi. Na przykład potrafię tylko patrzeć na ciebie stwierdzić, że jesteś niewinny. Ale wiem też, że kryjesz w sobie jakoś wielką nieprawdopodobną tajemnicę której nie chcesz nam powiedzieć.
-Być może masz rację- uśmiechnąłem się.
Wróciliśmy i zajęliśmy miejsca, Sonny specjalnie wcisnął się między mnie a Szklanego który chciał mi pokazywać jakieś sztuczki.
-No i gdzie pchasz tą chudą dupę?
-Po prostu chcę porozmawiać z naszym nowym kolegą.- Sonny zarzucił swoimi długimi przetłuszczonymi włosami. W jego spojrzeniu było coś niepokojącego. Nie byłem pewny czy był tak niewinny jak mówił. Ale skoro Marlon za niego ręczył...
-Sonny nie męcz chłopaka- zagrzmiał Marlon. -Zaraz go czeka niełatwe zadanie he he.
-To dziś?- przeraziłem się.
-No czemu by nie? Im szybciej tym lepiej.
-Och... mhmh... no dobrze.
-No skoro wszamane to idziemy. Dla takiego świeżaka jak Ty przed tym zadaniem należy chwilkę odsapnąć.
Sonny rzucił mi bardzo zaciekawione spojrzenie, reszta ekipy się nieco „paskudnie” uśmiechała a najbardziej Pierr.
Kiedy strażnik zamknął za nami celę Marlon rzekł:
-Klapnij sobie ziomuś. I odpocznij. Za chwil kilka pierwsze zadanko.
Zacząłem się rozglądać po celi myśląc co mogłoby służyć za pierwszy sprawdzian. Odpowiedź nadeszła dość szybko i wystawała z ust Marlona.
-Taaaaaaa młody dobrze myślisz. Już ja cię nauczę porządnie jarać.
-O nie...
-A co ty mi tu kurwa jęczysz? Jesteś ciotka czy swój ziomek?
-Nie no jestem... no jestem swój. Ale dla mnie to śmierdzi i jest szkodliwe.
-Wszystko co dobre jest nielegalne i szkodliwe, przekonałbyś się o tym na wolności. A na coś umrzeć trzeba. To jest test na mężczyznę. Alkoholu to tu dawno nie mieliśmy ale szlugi są zawsze, a zapewniam cię, że Pierr się musi nieźle nabajerować by je skminić.
Marlon trzymał w ręku otwartą i lekko zgniecioną paczkę papierosów. Zaciągał się z lubością. Uśmiechnął się z wyższością i powiedział.
-Bierz nim ci wepchnę siłą.
Zrezygnowany wyciągnąłem z paczki papierosa i zacząłem go badać. Powąchałem- tytoń pachniał całkiem przyjemnie. Włożyłem go do ust, filtr był w smaku właściwie nijaki. Marlon wyczarował skądś zapałki i zapalił jedną.
-Kiedy zobaczysz na końcu szluga że się żarzy weź głęboki wdech okej?
Kiwnąłem głową.
-No to okej.
Płomień podpalił tytoń, który zaczął się żarzyć. W tym momencie mocno wciągnąłem powietrze i dym, który popłynął przez filtr tuż do moich płuc. Zareagowały bardzo szybko i zacząłem się krztusić.
-Ehehehe, no tak standard. Wypuść powietrze.
-Fuuuuuuu... to jest okropne jak możesz to palić?
-Dzieciak to jest jedyna przyjemność jaką mam w tym zasranym życiu. Nie marudź tylko wciągaj ponownie.
Zrobiłem jak polecił. Końcówka papierosa zamieniała się powoli w popiół. Wciąż pokasływałem i buntowałem się przeciw paleniu, ale Marlon nie zwracał na to uwagi.
-Ekhu... to jest.. ekhhh... to jest obrzydliwe.
W końcu z wielkim trudem dopaliłem to świństwo do końca.
-Czy zadanie uważasz za zal... ekhu... zaliczone?
-Chyba kpisz. Będę cię tak długo uczyć jarać aż się nauczysz.
-Ale po co? Po cholerę?
-Zobaczysz, że wkrótce to będzie jedyna rzecz która będzie cię w stanie uspokoić. Która pozwoli ci się odprężyć i pomyśleć nad tym co będzie dalej...
-A co tu może być dalej? Dni zlewają mi się jeden z w drugi i wkrótce jedyną oznaką zmiany miesiąca stanie się to będziemy widzieć na spacerze. Pogoda.
-Dramatyzujesz. Tkwię tu już ponad dziesięć lat i jeszcze nie dałem się złamać. Pokaż mi że nie jesteś miękki. I nie rób takiej miny buntownika. Kurwa mać jesteś facet czy jesteś ciotka? Bo jak jesteś ciotka to możesz wypierdalać do nich obrabiać im pęta.
-Nie jestem żadną ciotką...- warknąłem.
-Nooooo i taką postawę to ja rozumiem. A teraz idymy w kimę.
-Dobra to na razie.
Przez najbliższy tydzień mój bunt wobec papierosów kruszał. Drugiego dnia palenia wciąż się jeszcze krztusiłem, trzeciego przestałem, moje płuca zaczęły się przyzwyczajać i na spacerniaku, podczas ostatnich podrygów jesieni paliłem już z całą ekipą. Nikt dokładnie nie wiedział skąd Pierr, i za jaką cenę załatwiał nam „szlugensy” ale nie brakowało nam ich. Po tygodniu Marlon stwierdził, że wykonałem pierwsze zadanie.
-Możemy uznać że jesteś takim samym palaczem jak i my.
-Tylko później od nas wykitujesz- dodał Szklany
-Na coś trzeba umrzeć- odparłem zrezygnowany zaciągając się. Mój organizm pragnął nikotyny jak niczego innego na świecie.
-He he w końcu mówisz do rzeczy.- dodał Demon.
-Witaj Dominicu nie widziałem wcześniej byś palił- Sonny pojawił się dosłownie znikąd.
-Witaj Sonny, to był mój chrzest bojowy.
-To już ten etap? To było które zadanie?
-Pierwsze.
-A jakie jest kolejne?
-Nie twoja sprawa- wtrącił się Marlon.
-Nikomu z nas nie chcesz powiedzieć- dodał Terier
-Bo to jest zamknięte zadanie. Dowiecie się tylko czy je zaliczył.
To było dziwne. Marlonowi chodziło po głowie coś czego nie mógł powiedzieć chłopakom.
-No skoro tak... Okej, a jak z trzecim zadaniem. Jesteś pewny, że chcesz by to było właśnie to?
-Jestem. No kurwa patrzysz na mnie i pytasz się czy nie jestem? Nie myśl za dużo Szklany bo ci szkodzi.
Szklany mruknął coś pod nosem ale nie powiedział tego głośno.
-Zbieramy się młody trzeba się ogarnąć przed snem... i zadaniem.
-Drugie zadanie to dziś?
-Taaaaa, w sumie nie było ważne kiedy i mogłoby być i pierwszym ale no w sumie ustaliłem sobie taką a nie inną kolejność.
-Czemu im nie powiedziałeś?
-Bo oni nie wiedzą. Nie wiedzą pewnej rzeczy o tobie.
-Jakiej.
Wprowadzono nas do celi, strażnik odszedł.
-Nie wiedzą, że nigdy tego nie robiłeś.
-Moim drugim zadaniem jest seks?! Niby z kim?!
-Nie zgrywaj debila.- Marlon zajrzał pod łóżko i wyciągnął spod niego jakieś magazyny. A konkretnie te które określał mianem „świerszczyków”- Sam sobie możesz zagwarantować choć namiastkę seksu. Nigdy sobie nawet nie ulżyłeś czy nie mam racji?
-I moim zadaniem jest...?
-Masz sobie zrobić dobrze. Uśmiechnięte panie z tych gazetek powinny cię nakręcić. Bo jak ci stoi to znaczy że mu się chce czaisz.
-Tak tak... już była o tym mowa- poczułem że się czerwienię.
-No to ja idę w kimę. I zczaję się jeśli tego nie zrobisz. Masz mi jutro powiedzieć jak to jest marszczyć freda kapujesz?
-Hmh...
-Masz na to całą noc. Do jutra. Gwarantuję ci, że będziesz inny.
Wdrapałem się na swoje miejsce i już miałem się zabrać za przeglądanie gazet gdy nagle stwierdziłem rzecz bardzo oczywistą.
-Kolor?
-Tsaaaaa?
-Jak ja mam w tej ciemności cokolwiek oglądać?
-Ano, kurwa pusty łeb ze mnie, uno momento.
Z dołu rozległy się dziwne chroboty, Marlon mruczał coś pod nosem a potem się najwyraźniej podniósł się z pryczy bo zaskrzypiało. Nagle oślepiło mnie światło.
-Aaaaał... co to?
-Latarka, by mnie zjebali jakby to znaleźli u nas. Tu im się wszystko z podkopami kojarzy. Łapaj i udanej zabawy. A i jeszcze to.- wrzucił obok mnie paczkę chusteczek.
-Taaaaaaak. Dzięki. Wziąłem od niego niewielki przedmiot, skierowałem w stronę „świerszczyków” i zacząłem je przeglądać. Były tam same piękne, nagie kobiety, które sfotografowane były tak jakby patrzyły centralnie na mnie. Pewnie gdybym miał przed sobą lustro zauważyłbym, że się rumienię. Ich kształty były piękne, ich spojrzenia namiętne ich ciała jędrne i podniecające... Gdyby tylko mogły się ruszać... W dolnych partiach mojego ciała zaczęło się dziać coś co często spotykało mnie rano zaraz po obudzeniu. Wszystko się we mnie gotowało. Z dołu było słychać chrapanie i mimo, że nie byłem pewny czy jest ono prawdziwe czy Marlon tylko udaje by mieć kontrolę nad „zadaniem” zacząłem postępować zgodnie z instrukcją, którą przekazał mi mój kompan. Wkroczyłem w świat własnej intymności tak jak wkraczali wszyscy faceci, tyle, że u mnie nastąpiło to później. Przez chwilę pomyślałem o dziewczynach, które spotkałem w barze prawie na samym początku mojej wędrówki, o Marthcie... W moim umyśle przebłysnęła też nieznana mi niebieskooka blondynka... piękna i uśmiechnięta. Przypłynęła do mnie dawka jakiegoś ogłupiającego szczęścia, westchnąłem i było po wszystkim. W mózgu mi pulsowało, było mi bardzo gorąco, pot po mnie spływał. Byłem pewny, że poznałem najlepszą funkcję mojego ciała.
-Tylko wytrzyj potem ręce, he he.- usłyszałem z dołu.
-Heeeeeej! No kurwa tak nie można!
-Sorry, już nic więcej nie mówię. Nie ma mnie. Śpię i kurwa chrapię CHHHHHHRRRRRR!
-Yyyyyych... Ale no... tego no... dzięki...
-CHHHHHHRRRRR!
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Taaaaaaaak, przecież mi się marzyła intymność w więzieniu, w klatce. Udawane chrapanie Marlona przestało wybrzmiewać, przekręciłem się na bok i zasnąłem...
Rano co prawda „pewne partie ciała” mnie trochę bolały ale i tak byłem zachwycony tym czego dokonałem. Zeskoczyłem dziarsko z pryczy i rozciągnąłem się.
-I co? Zadowolony?
-To było... no wiesz... wiesz jakie to jest.
-No wiem he he. Zajebiste co nie?
-I to jeszcze jak!
-Widzisz zadanie numer dwa wykonane. Jesteś prawie facet.
-Prawie?
-No... Ja wierzę, że wyjdziesz z tego pudła i spotkasz na swojej drodze panienkę. I wiesz wtedy to będzie jeszcze inaczej. Uczucia, takie rzeczy, nie bardzo wiem jak o tym opowiadać. Bo z panienką to będzie tak zajebiste, że bardziej zajebiste już nic nie będzie czaisz? Wiesz ciotki się porobiły w naszym pierdlu bo im brak ruchanka. I się spaczyli chłopaki. Brak kobitki im rozdupczył psychę. Bo taka zabawa solo to jest pikuś przy nocy u boku swojej księżniczki.
-Dopiero seks z kobietą uczyni ze mnie prawdziwego faceta, rozumiem. Już nie raz mi to mówiłeś.
-Ano, tylko, że jak tak mówię i mówię to mi się moja ukochana przypomina, heh. Tylko o niej myślę w nocy...
Zabuczało i kraty się uchyliły.
-W szeregu zbiórka! Czas śniadania pasiaki!
-Jebaniec. Nie może sobie odmówić...
-Nie rozumiem?
-Kiedyś ci o tym powiem. Teraz już nie chodzi się w pasiakach tylko w takich pomarańczowych wdziankach. Okropna sprawa, ale nie warto byśmy sobie psuli humory z rana...
-Mhm... Rozumiem. A kiedy trzecie zadanie?
-Myślę, że w przyszłym tygodniu wszystko już będzie gotowe na ostatni etap.
Odliczałem dni do zadania wiedząc, że nie może być gorsze od pierwszego ani lepsze od drugiego.
Okazało się, że ma być dość bolesne, Marlon i wszyscy jego kompani stwierdzili, że jest konieczne. I przyznam, że trochę mnie to przeraziło choć z drugiej strony i fascynowało.
-Tatuaż- powiedział Kolor.- Oto trzecie zadanie. Igła już się zgodził i właściwie pozostała tylko kwestia wzoru.
Igła tak naprawdę nazywał się Iwan i mówił z obcym dla mnie akcentem. Potem mi powiedzieli, że pochodzi z bardzo zimnego kraju- Rosji a tu trafił za „bardzo grube” przekręty. Igła jednak tak samo jak Kolor był zaradny i zbudował sobie pozycję w pace- pozwolono mu wraz z kumplami zagospodarować puste pomieszczenie, w którym powstał mały salonik tatuażu. Kiedy wraz z Kolorem weszliśmy do klitki, którą zajmował Iwan poczułem dym z fajek, na stoliku stało radyjko z którego dochodziła jakaś rozwrzeszczana muzyka. Na krzesełku siedział bardzo napakowany koleś (ale nie tak jak Kolor) a Iwan w okularach i ze szlugiem w zębach ostrożnie kończył swoje dzieło. „Klient” nie okazywał bólu a jedynie w skupieniu patrzył przed siebie wyraźnie nad czymś zamyślony.
-To jeszcze trochę potrwa- mruknął Iwan jednocześnie do tatuowanego jak i do nas.
Jakieś pół godziny później dzieło było skończone i przedstawiało dziwaczne stworzenie ze skrzydłami i ziejące ogniem.
-Wiesz jak o to dbać, nie muszę instrukcji powtarzać.- Iwan zgasił fajkę i chwilę potem odpalił kolejną.
Napakowany koleś coś pomruczał do Iwana tak, że nie słyszeliśmy, tamten kiwnął głową, uścisnął „klientowi” rękę. Trzasnęły drzwi, mięśniak wyszedł.
-A więc tak jak mówiłeś Kolor, przyprowadziłeś nowego.
-Tsa.
-Młody jesteś pewny, że chcesz mieć dziarę? Zostanie na zawsze.
Jako, że to było zadanie to choćbym stwierdził, że nie chcę, że boję się bólu to i tak by nic nie dało. Skoro miało mnie to doprowadzić do bycia mężczyzną
-Tak.
-Wzór masz w głowie? Możesz mi go opisać?
Zamilkłem na chwilę. W tej kwestii w mojej głowie panowała pustka. To miał być symbol... Symbol mojego jestestwa. I nagle w mojej głowie pojawił się bardzo prosty znak...
-To bardzo prosty symbol. Chcę mieć iks na plechach. Duże i ozdobne iks.
Kolor uśmiechnął się, Iwan poprawił sobie okulary i zgasił fajkę.
-Iks na plecach mówisz i to ozdobny?
-Dokładnie tak.
-W takim razie zdejmij górę tego cholerstwa i połóż się na tym wyrku, na brzuchu.
Zrobiłem jak mi polecił i oczekiwałem na najgorsze.
-Będzie bolało. Ale w pewnym momencie powinieneś się przyzwyczaić.
Zamknąłem oczy. Poczułem jak igła wbija się pod moją skórę i aplikuje w nią tusz. Zasyczałem, to nie było przyjemne... i miało trochę potrwać. Starałem się znaleźć miejsca w pokoju na których mógłbym się skupić by nie czuć igły, wsłuchiwałem się w muzykę która łomotała i tłukła jak oszalała. Mówiono o niej „metal” - była głośna, zgrzytliwa i szybka.
Kilka godzin później Iwan oznajmił, że skończył pierwszą fazę.
-Kolor będziesz wiedzieć jak zadbać o to by mu się to nie rozpaprało.
-Jasne. Przyjdźcie jutro na wypełnienie i poprawki.
Następnego dnia Iwan wykańczał swoje dzieło i już tak nie bolało, ani nie trwało tak długo. Kiedy ukończył dzieło pomógł mi z Kolorem wstać- ostrożnie i powoli jako, że jeszcze w pewnych miejscach odczuwałem pieczenie.
-Stań tyłem do tego lustra- powiedział Iwan i zaczął grzebać po szufladach. -A teraz spójrz w to lusterko tak by zobaczyć swoje plecy.
Spojrzałem i zobaczyłem duży, czarny, ozdobiony zawijasami „X” którego górne daszki zaczynały się pod moimi łopatkami a dolne były na wysokości miednicy.
-Podoba się?- zapytał Iwan
-Taaaaak- odparłem zachwycony.- Jest świetny.
-Dbaj o niego i przez najbliższe kilka dni smaruj tym- dał mi jakiś specyfik, który miał chronić malunek przed uszkodzeniem.
W drodze do celi ja i Kolor milczeliśmy, ale czułem, że ma mi do powiedzenia coś na co czekał od dawna.
-Przeszedłeś wszystkie zadania. Chrzest zaliczony Jesteś prawdziwy facet- oznajmił w końcu siadając na pryczę.
Uśmiechnąłem się. Jeśli nie mogłem być kimś wyjątkowym dla całego świata, to choć mogłem być wyjątkowy sam dla siebie...