niedziela, 4 marca 2012

Rozdział 23: Chrzest

Rozdział 23

CHRZEST


Dni tym okropnym miejscu zlewały się tak, że nawet nie zdałem sobie sprawy, że minął już miesiąc. Musiał mnie o tym uświadomić Kolor, który pewnego dnia powiedział:
-Czaisz młody, że pojawiłeś się tu trzydzieści pieprzonych dni temu? Jeszcze kolejnych tyle i zacznie padać śnieg i zima przyjdzie.
-Nigdy nie widziałem śniegu- powiedziałem drapiąc się po zaroście którego nawet nie chciało mi się pozbywać bo i powodu nie było.
-Zrobi się tak zimno, że spacerki nam się skończą, zacznie nawalać takim białym gównem jakby kokaina z nieba spadała.
-Kokainy też nie widziałem.
-Ano, bo ty to masz cholera zajebistego pecha. Ale no nie o tym mieliśmy nawijać. Jesteś tu już miesiąc co nie a chrztu to ty nie miałeś.
-Chrztu? Do tej pory kojarzyłem to tylko z kościołem.
-He, no tak bo to coś w tym rozdziale. Ja tu mam na myśli, żeby cię z ziomkami jakiejś próbie poddać. Chrzest bojowy. Coś typu, podpierdol strażnikowi szlugi lub oszczaj przypadkowego ziomka. Tu mi chodzi o ryzyko. Wpierdolu nie dostaniesz bo za tobą stanę ale no trochę jajec by się przydało.
-A do karceru nie trafię?
-Nie no nie wymyślimy jakiegoś w chuj niebezpiecznego zadania z tymi szlugami i strażnikiem to był dowciap.
-No to dobrze. I to mają być niby obchody tego, że już tyle dni tu tkwię?
-No ta. He he.
-Hurra. No wspaniale. Zajebiście.- przy Marlonie nauczyłem się przeklinać. Używał takich słów bardzo często jak zresztą wszyscy w tym miejscu.
-Ehehehe. Spoko ziomuś. Sprawimy, że będziesz równy nam. Wiesz ja mam do ciebie szacun za przeszłość i w ogóle ale, cholera nie wiem czemu, wciąż reszcie ziomków tego nie opowiedziałeś.
-Za dużo osób jest na stołówce które mogłoby to usłyszeć.
-Że niby ciotki? Łeee tam poza tym ile osób uwierzy w taką pokręconą historię.
-No właśnie. Ja się dziwię, że ty mi wierzysz.
-Oj ziomuś wiele dziwnych rzeczy przeżyłem. Pa, tu dostałem kulkę, niewiele od serca, jest ślad.- Marlon zdjął koszulkę (dogadał się ze strażnikami że w pasiaku chodzić nie będzie) i pokazał mi bliznę jak została po operacyjnym usunięciu kuli.
-A tu zobacz, też ciekawe. Tu mnie nożem skurwesyn trafił- zobaczyłem długą bliznę na nodze ciągnącą się niemal od uda do kolana.- Stary po takich akcjach że już jedną nogą byłem u Szefa w ogródku nic mnie nie zdziwi. Bylebyś nie zatracił wiary w swoją misję.
-Jak mam nie zatracić wiary w misję skoro siedzę w pierdlu. I nic nie wskazuje na to bym miał się stąd kiedykolwiek ruszyć.
-A ja ci mówię, że jeszcze nie jedno miejsce w tym twoim zeszyciku się pojawi. Ziomek no kurwiszka tracisz nadzieję a w tym miejscu tylko ona zastępuje powietrze.
-Wiem. Ale zobacz to już trzydzieści dni i nic się nie zmieniło.
-Kurwa ziomek a może Bóg chce by to się zmieniło po latach. Nie wiesz co zaplanował dla ciebie co nie?
-Póki co widzę jedynie, że postanowił mnie zamknąć. Może już nawet o mnie zapomniał.
-Taaaaaa? Myślisz, że co drugi taki chłopaczek jak ty dostaje list od samego Szefa?
-Nie wiem! Nigdy nawet nie dopuściłem do siebie takiej opcji! Być może tak właśnie jest. Skoro ja zawiodłem to teraz może ktoś inny wykonuje za mnie moją misję.
-Pierdolisz. A zresztą dostajesz powolnego świra który udziela się każdemu w zamknięciu. Za jakiś czas się uspokoisz.
-Czy komukolwiek udało się stąd uciec?
-Co?
-No uciec, zwiać, spieprzyć.
-Chyba tego nie planujesz? Dominic słuchaj, każdy kto chciał stąd zwiać kończył z kulką w głowie. Albo w jakiś inny sposób kończył swój żywot. Ale nikt i nigdy nie opuścił tego miejsca oddychając.
Byłem wściekły. Na Boga, na Marlona, na moich rodziców, że tak nagle zniknęli.
-Kolacja!- podszedł strażnik Roger i uderzył pałką w kratę.
W milczeniu ja i Marlon opuściliśmy celę. Ten gość wierzył we mnie bardziej niż ja sam w siebie. Był tak inny od sceptycznego i pogrążonego w wiecznej żałobie Bena. Ale Ben był teraz daleko, być może razem ze swoją rodziną a ja tkwiłem w tym przeklętym i zapomnianym przez Boga miejscu.
Marlon uśmiechnął się na widok ekipy. Tym razem towarzyszył im jeszcze jeden nieznany mi bliżej osobnik.
-To jest Sonny- odezwał się Marlon- Sonny od lat twierdzi, że jest równie niewinny co Ty, że go wjebano w bardzo paskudne morderstwo, no nie idzie mi uwierzyć by zakatrupił własnych rodziców.
Sonny rzeczywiście wyglądał niewinnie miał, twarz nastolatka tylko ogorzałą i zniszczoną przez czas. Jego oczy bystro przypatrywały się mojej osobie.
-Pierr, załatwiłeś co trzeba?- zapytał Marlon
-Ta na luziku, szlugensy dla ciebie paczucha sztuk jeden.
-Dobra. Co tak patrzysz Sonny?
-Patrzę na młodego. Źle mu z oczu nie patrzy. Czyżby kolejny siedzący tu na próżno?
Skąd mógł to wywnioskować? Szkoda że sędzia nie mógł mi tego wyczytać z twarzy.
-Taaaaaaa... Szalona historia nie Iks?
-Oj bardzo- odparłem trochę niepewnie widząc jak wzrok wszystkich się na mnie skupia.
-Musisz nam to kiedyś opowiedzieć- rzucił Demon a reszta zaczęła mruczeć z aprobatą.
-Nooooo na którymś spacerku.- dodał Szklany.- Póki jeszcze są te spacerki. Bo jak zimo przyjdzie to się piździocha zrobi.
-Tylko nam powiedz jak młodemu zadanie poszło.- wtrącił Pierr
-Już coś wymyśliłeś?
-Taaaaaa... ogólnie twój chrzest to będą trzy zadania.
-Trzy? Aż tyle?
-He he, młody, ja ci już mówiłem, że szacun trzeba budować dość długo co nie?
-Mmmmmm no tak.
-No to nie ma co się burzyć i protestować tylko się cieszyć że tylko trzy.
-No ja to musiałem jednej ciotce obciągnąć by się wkraść w łaski chłopaków powiedział Szklany.
-Że... że co?-przeraziłem się
-Nie strasz chłopaka Jednooki. Bzdury gada. Szklany się szybko do nas dokleił. Jebany zna takie sztuczki, że czasem się rzeczywiście dziwię, że tu jeszcze tkwi.
-A ja ci mówię że to kwestia czasu i że zwieję- odparł Szklany bawiąc się zużytą talią kart.
-He he i tak od lat. Dobra panowie stajemy w kolejce.
Stojąc w oczekiwaniu po jedzenie Sonny zwrócił się do mnie
-Jak cię wrobiono?
Wzdrygnąłem się. Dlaczego go to tak interesowało?
-No więc... Byłem swego czasu bezdomny i trafiłem na grupę osób która mnie przygarnęła. Sami nie mieli gdzie mieszkać, i tam był taki facet, Ben. Był tak jakby... mhmhm... jakby ich szefem. Nie pozwalał im kraść i w ogóle. I no przygarnął mnie, następnego dnia miałem ruszyć tuż przed siebie. Gadałem z nim długo, nie ma znaczenia o czym, a rano, kiedy się obudziłem był martwy. Na moich dłoniach była jego krew a w ręku spoczywał nóż. Wrobiło mnie dwóch facetów którzy go bardzo nie lubili. Wszystko ukartowali tak bym nie miał się jak z tego potem wybronić. Żadnych szans.
-U mnie była masakra... Dosłownie. Wróciłem do domu i ślizgałem się kałużach krwi. Nie wiem do dziś kto to zrobił. Ale podejrzenie padło na mnie jako, że swego czasu chodziłem do psychologa. A byłem, heh wciąż jestem cholernie uzdolniony. Potrafię czytać z ludzi. Na przykład potrafię tylko patrzeć na ciebie stwierdzić, że jesteś niewinny. Ale wiem też, że kryjesz w sobie jakoś wielką nieprawdopodobną tajemnicę której nie chcesz nam powiedzieć.
-Być może masz rację- uśmiechnąłem się.
Wróciliśmy i zajęliśmy miejsca, Sonny specjalnie wcisnął się między mnie a Szklanego który chciał mi pokazywać jakieś sztuczki.
-No i gdzie pchasz tą chudą dupę?
-Po prostu chcę porozmawiać z naszym nowym kolegą.- Sonny zarzucił swoimi długimi przetłuszczonymi włosami. W jego spojrzeniu było coś niepokojącego. Nie byłem pewny czy był tak niewinny jak mówił. Ale skoro Marlon za niego ręczył...
-Sonny nie męcz chłopaka- zagrzmiał Marlon. -Zaraz go czeka niełatwe zadanie he he.
-To dziś?- przeraziłem się.
-No czemu by nie? Im szybciej tym lepiej.
-Och... mhmh... no dobrze.
-No skoro wszamane to idziemy. Dla takiego świeżaka jak Ty przed tym zadaniem należy chwilkę odsapnąć.
Sonny rzucił mi bardzo zaciekawione spojrzenie, reszta ekipy się nieco „paskudnie” uśmiechała a najbardziej Pierr.
Kiedy strażnik zamknął za nami celę Marlon rzekł:
-Klapnij sobie ziomuś. I odpocznij. Za chwil kilka pierwsze zadanko.
Zacząłem się rozglądać po celi myśląc co mogłoby służyć za pierwszy sprawdzian. Odpowiedź nadeszła dość szybko i wystawała z ust Marlona.
-Taaaaaaa młody dobrze myślisz. Już ja cię nauczę porządnie jarać.
-O nie...
-A co ty mi tu kurwa jęczysz? Jesteś ciotka czy swój ziomek?
-Nie no jestem... no jestem swój. Ale dla mnie to śmierdzi i jest szkodliwe.
-Wszystko co dobre jest nielegalne i szkodliwe, przekonałbyś się o tym na wolności. A na coś umrzeć trzeba. To jest test na mężczyznę. Alkoholu to tu dawno nie mieliśmy ale szlugi są zawsze, a zapewniam cię, że Pierr się musi nieźle nabajerować by je skminić.
Marlon trzymał w ręku otwartą i lekko zgniecioną paczkę papierosów. Zaciągał się z lubością. Uśmiechnął się z wyższością i powiedział.
-Bierz nim ci wepchnę siłą.
Zrezygnowany wyciągnąłem z paczki papierosa i zacząłem go badać. Powąchałem- tytoń pachniał całkiem przyjemnie. Włożyłem go do ust, filtr był w smaku właściwie nijaki. Marlon wyczarował skądś zapałki i zapalił jedną.
-Kiedy zobaczysz na końcu szluga że się żarzy weź głęboki wdech okej?
Kiwnąłem głową.
-No to okej.
Płomień podpalił tytoń, który zaczął się żarzyć. W tym momencie mocno wciągnąłem powietrze i dym, który popłynął przez filtr tuż do moich płuc. Zareagowały bardzo szybko i zacząłem się krztusić.
-Ehehehe, no tak standard. Wypuść powietrze.
-Fuuuuuuu... to jest okropne jak możesz to palić?
-Dzieciak to jest jedyna przyjemność jaką mam w tym zasranym życiu. Nie marudź tylko wciągaj ponownie.
Zrobiłem jak polecił. Końcówka papierosa zamieniała się powoli w popiół. Wciąż pokasływałem i buntowałem się przeciw paleniu, ale Marlon nie zwracał na to uwagi.
-Ekhu... to jest.. ekhhh... to jest obrzydliwe.
W końcu z wielkim trudem dopaliłem to świństwo do końca.
-Czy zadanie uważasz za zal... ekhu... zaliczone?
-Chyba kpisz. Będę cię tak długo uczyć jarać aż się nauczysz.
-Ale po co? Po cholerę?
-Zobaczysz, że wkrótce to będzie jedyna rzecz która będzie cię w stanie uspokoić. Która pozwoli ci się odprężyć i pomyśleć nad tym co będzie dalej...
-A co tu może być dalej? Dni zlewają mi się jeden z w drugi i wkrótce jedyną oznaką zmiany miesiąca stanie się to będziemy widzieć na spacerze. Pogoda.
-Dramatyzujesz. Tkwię tu już ponad dziesięć lat i jeszcze nie dałem się złamać. Pokaż mi że nie jesteś miękki. I nie rób takiej miny buntownika. Kurwa mać jesteś facet czy jesteś ciotka? Bo jak jesteś ciotka to możesz wypierdalać do nich obrabiać im pęta.
-Nie jestem żadną ciotką...- warknąłem.
-Nooooo i taką postawę to ja rozumiem. A teraz idymy w kimę.
-Dobra to na razie.
Przez najbliższy tydzień mój bunt wobec papierosów kruszał. Drugiego dnia palenia wciąż się jeszcze krztusiłem, trzeciego przestałem, moje płuca zaczęły się przyzwyczajać i na spacerniaku, podczas ostatnich podrygów jesieni paliłem już z całą ekipą. Nikt dokładnie nie wiedział skąd Pierr, i za jaką cenę załatwiał nam „szlugensy” ale nie brakowało nam ich. Po tygodniu Marlon stwierdził, że wykonałem pierwsze zadanie.
-Możemy uznać że jesteś takim samym palaczem jak i my.
-Tylko później od nas wykitujesz- dodał Szklany
-Na coś trzeba umrzeć- odparłem zrezygnowany zaciągając się. Mój organizm pragnął nikotyny jak niczego innego na świecie.
-He he w końcu mówisz do rzeczy.- dodał Demon.
-Witaj Dominicu nie widziałem wcześniej byś palił- Sonny pojawił się dosłownie znikąd.
-Witaj Sonny, to był mój chrzest bojowy.
-To już ten etap? To było które zadanie?
-Pierwsze.
-A jakie jest kolejne?
-Nie twoja sprawa- wtrącił się Marlon.
-Nikomu z nas nie chcesz powiedzieć- dodał Terier
-Bo to jest zamknięte zadanie. Dowiecie się tylko czy je zaliczył.
To było dziwne. Marlonowi chodziło po głowie coś czego nie mógł powiedzieć chłopakom.
-No skoro tak... Okej, a jak z trzecim zadaniem. Jesteś pewny, że chcesz by to było właśnie to?
-Jestem. No kurwa patrzysz na mnie i pytasz się czy nie jestem? Nie myśl za dużo Szklany bo ci szkodzi.
Szklany mruknął coś pod nosem ale nie powiedział tego głośno.
-Zbieramy się młody trzeba się ogarnąć przed snem... i zadaniem.
-Drugie zadanie to dziś?
-Taaaaa, w sumie nie było ważne kiedy i mogłoby być i pierwszym ale no w sumie ustaliłem sobie taką a nie inną kolejność.
-Czemu im nie powiedziałeś?
-Bo oni nie wiedzą. Nie wiedzą pewnej rzeczy o tobie.
-Jakiej.
Wprowadzono nas do celi, strażnik odszedł.
-Nie wiedzą, że nigdy tego nie robiłeś.
-Moim drugim zadaniem jest seks?! Niby z kim?!
-Nie zgrywaj debila.- Marlon zajrzał pod łóżko i wyciągnął spod niego jakieś magazyny. A konkretnie te które określał mianem „świerszczyków”- Sam sobie możesz zagwarantować choć namiastkę seksu. Nigdy sobie nawet nie ulżyłeś czy nie mam racji?
-I moim zadaniem jest...?
-Masz sobie zrobić dobrze. Uśmiechnięte panie z tych gazetek powinny cię nakręcić. Bo jak ci stoi to znaczy że mu się chce czaisz.
-Tak tak... już była o tym mowa- poczułem że się czerwienię.
-No to ja idę w kimę. I zczaję się jeśli tego nie zrobisz. Masz mi jutro powiedzieć jak to jest marszczyć freda kapujesz?
-Hmh...
-Masz na to całą noc. Do jutra. Gwarantuję ci, że będziesz inny.
Wdrapałem się na swoje miejsce i już miałem się zabrać za przeglądanie gazet gdy nagle stwierdziłem rzecz bardzo oczywistą.
-Kolor?
-Tsaaaaa?
-Jak ja mam w tej ciemności cokolwiek oglądać?
-Ano, kurwa pusty łeb ze mnie, uno momento.
Z dołu rozległy się dziwne chroboty, Marlon mruczał coś pod nosem a potem się najwyraźniej podniósł się z pryczy bo zaskrzypiało. Nagle oślepiło mnie światło.
-Aaaaał... co to?
-Latarka, by mnie zjebali jakby to znaleźli u nas. Tu im się wszystko z podkopami kojarzy. Łapaj i udanej zabawy. A i jeszcze to.- wrzucił obok mnie paczkę chusteczek.
-Taaaaaaak. Dzięki. Wziąłem od niego niewielki przedmiot, skierowałem w stronę „świerszczyków” i zacząłem je przeglądać. Były tam same piękne, nagie kobiety, które sfotografowane były tak jakby patrzyły centralnie na mnie. Pewnie gdybym miał przed sobą lustro zauważyłbym, że się rumienię. Ich kształty były piękne, ich spojrzenia namiętne ich ciała jędrne i podniecające... Gdyby tylko mogły się ruszać... W dolnych partiach mojego ciała zaczęło się dziać coś co często spotykało mnie rano zaraz po obudzeniu. Wszystko się we mnie gotowało. Z dołu było słychać chrapanie i mimo, że nie byłem pewny czy jest ono prawdziwe czy Marlon tylko udaje by mieć kontrolę nad „zadaniem” zacząłem postępować zgodnie z instrukcją, którą przekazał mi mój kompan. Wkroczyłem w świat własnej intymności tak jak wkraczali wszyscy faceci, tyle, że u mnie nastąpiło to później. Przez chwilę pomyślałem o dziewczynach, które spotkałem w barze prawie na samym początku mojej wędrówki, o Marthcie... W moim umyśle przebłysnęła też nieznana mi niebieskooka blondynka... piękna i uśmiechnięta. Przypłynęła do mnie dawka jakiegoś ogłupiającego szczęścia, westchnąłem i było po wszystkim. W mózgu mi pulsowało, było mi bardzo gorąco, pot po mnie spływał. Byłem pewny, że poznałem najlepszą funkcję mojego ciała.
-Tylko wytrzyj potem ręce, he he.- usłyszałem z dołu.
-Heeeeeej! No kurwa tak nie można!
-Sorry, już nic więcej nie mówię. Nie ma mnie. Śpię i kurwa chrapię CHHHHHHRRRRRR!
-Yyyyyych... Ale no... tego no... dzięki...
-CHHHHHHRRRRR!
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Taaaaaaaak, przecież mi się marzyła intymność w więzieniu, w klatce. Udawane chrapanie Marlona przestało wybrzmiewać, przekręciłem się na bok i zasnąłem...
Rano co prawda „pewne partie ciała” mnie trochę bolały ale i tak byłem zachwycony tym czego dokonałem. Zeskoczyłem dziarsko z pryczy i rozciągnąłem się.
-I co? Zadowolony?
-To było... no wiesz... wiesz jakie to jest.
-No wiem he he. Zajebiste co nie?
-I to jeszcze jak!
-Widzisz zadanie numer dwa wykonane. Jesteś prawie facet.
-Prawie?
-No... Ja wierzę, że wyjdziesz z tego pudła i spotkasz na swojej drodze panienkę. I wiesz wtedy to będzie jeszcze inaczej. Uczucia, takie rzeczy, nie bardzo wiem jak o tym opowiadać. Bo z panienką to będzie tak zajebiste, że bardziej zajebiste już nic nie będzie czaisz? Wiesz ciotki się porobiły w naszym pierdlu bo im brak ruchanka. I się spaczyli chłopaki. Brak kobitki im rozdupczył psychę. Bo taka zabawa solo to jest pikuś przy nocy u boku swojej księżniczki.
-Dopiero seks z kobietą uczyni ze mnie prawdziwego faceta, rozumiem. Już nie raz mi to mówiłeś.
-Ano, tylko, że jak tak mówię i mówię to mi się moja ukochana przypomina, heh. Tylko o niej myślę w nocy...
Zabuczało i kraty się uchyliły.
-W szeregu zbiórka! Czas śniadania pasiaki!
-Jebaniec. Nie może sobie odmówić...
-Nie rozumiem?
-Kiedyś ci o tym powiem. Teraz już nie chodzi się w pasiakach tylko w takich pomarańczowych wdziankach. Okropna sprawa, ale nie warto byśmy sobie psuli humory z rana...
-Mhm... Rozumiem. A kiedy trzecie zadanie?
-Myślę, że w przyszłym tygodniu wszystko już będzie gotowe na ostatni etap.
Odliczałem dni do zadania wiedząc, że nie może być gorsze od pierwszego ani lepsze od drugiego.
Okazało się, że ma być dość bolesne, Marlon i wszyscy jego kompani stwierdzili, że jest konieczne. I przyznam, że trochę mnie to przeraziło choć z drugiej strony i fascynowało.
-Tatuaż- powiedział Kolor.- Oto trzecie zadanie. Igła już się zgodził i właściwie pozostała tylko kwestia wzoru.
Igła tak naprawdę nazywał się Iwan i mówił z obcym dla mnie akcentem. Potem mi powiedzieli, że pochodzi z bardzo zimnego kraju- Rosji a tu trafił za „bardzo grube” przekręty. Igła jednak tak samo jak Kolor był zaradny i zbudował sobie pozycję w pace- pozwolono mu wraz z kumplami zagospodarować puste pomieszczenie, w którym powstał mały salonik tatuażu. Kiedy wraz z Kolorem weszliśmy do klitki, którą zajmował Iwan poczułem dym z fajek, na stoliku stało radyjko z którego dochodziła jakaś rozwrzeszczana muzyka. Na krzesełku siedział bardzo napakowany koleś (ale nie tak jak Kolor) a Iwan w okularach i ze szlugiem w zębach ostrożnie kończył swoje dzieło. „Klient” nie okazywał bólu a jedynie w skupieniu patrzył przed siebie wyraźnie nad czymś zamyślony.
-To jeszcze trochę potrwa- mruknął Iwan jednocześnie do tatuowanego jak i do nas.
Jakieś pół godziny później dzieło było skończone i przedstawiało dziwaczne stworzenie ze skrzydłami i ziejące ogniem.
-Wiesz jak o to dbać, nie muszę instrukcji powtarzać.- Iwan zgasił fajkę i chwilę potem odpalił kolejną.
Napakowany koleś coś pomruczał do Iwana tak, że nie słyszeliśmy, tamten kiwnął głową, uścisnął „klientowi” rękę. Trzasnęły drzwi, mięśniak wyszedł.
-A więc tak jak mówiłeś Kolor, przyprowadziłeś nowego.
-Tsa.
-Młody jesteś pewny, że chcesz mieć dziarę? Zostanie na zawsze.
Jako, że to było zadanie to choćbym stwierdził, że nie chcę, że boję się bólu to i tak by nic nie dało. Skoro miało mnie to doprowadzić do bycia mężczyzną
-Tak.
-Wzór masz w głowie? Możesz mi go opisać?
Zamilkłem na chwilę. W tej kwestii w mojej głowie panowała pustka. To miał być symbol... Symbol mojego jestestwa. I nagle w mojej głowie pojawił się bardzo prosty znak...
-To bardzo prosty symbol. Chcę mieć iks na plechach. Duże i ozdobne iks.
Kolor uśmiechnął się, Iwan poprawił sobie okulary i zgasił fajkę.
-Iks na plecach mówisz i to ozdobny?
-Dokładnie tak.
-W takim razie zdejmij górę tego cholerstwa i połóż się na tym wyrku, na brzuchu.
Zrobiłem jak mi polecił i oczekiwałem na najgorsze.
-Będzie bolało. Ale w pewnym momencie powinieneś się przyzwyczaić.
Zamknąłem oczy. Poczułem jak igła wbija się pod moją skórę i aplikuje w nią tusz. Zasyczałem, to nie było przyjemne... i miało trochę potrwać. Starałem się znaleźć miejsca w pokoju na których mógłbym się skupić by nie czuć igły, wsłuchiwałem się w muzykę która łomotała i tłukła jak oszalała. Mówiono o niej „metal” - była głośna, zgrzytliwa i szybka.
Kilka godzin później Iwan oznajmił, że skończył pierwszą fazę.
-Kolor będziesz wiedzieć jak zadbać o to by mu się to nie rozpaprało.
-Jasne. Przyjdźcie jutro na wypełnienie i poprawki.
Następnego dnia Iwan wykańczał swoje dzieło i już tak nie bolało, ani nie trwało tak długo. Kiedy ukończył dzieło pomógł mi z Kolorem wstać- ostrożnie i powoli jako, że jeszcze w pewnych miejscach odczuwałem pieczenie.
-Stań tyłem do tego lustra- powiedział Iwan i zaczął grzebać po szufladach. -A teraz spójrz w to lusterko tak by zobaczyć swoje plecy.
Spojrzałem i zobaczyłem duży, czarny, ozdobiony zawijasami „X” którego górne daszki zaczynały się pod moimi łopatkami a dolne były na wysokości miednicy.
-Podoba się?- zapytał Iwan
-Taaaaak- odparłem zachwycony.- Jest świetny.
-Dbaj o niego i przez najbliższe kilka dni smaruj tym- dał mi jakiś specyfik, który miał chronić malunek przed uszkodzeniem.
W drodze do celi ja i Kolor milczeliśmy, ale czułem, że ma mi do powiedzenia coś na co czekał od dawna.
-Przeszedłeś wszystkie zadania. Chrzest zaliczony Jesteś prawdziwy facet- oznajmił w końcu siadając na pryczę.
Uśmiechnąłem się. Jeśli nie mogłem być kimś wyjątkowym dla całego świata, to choć mogłem być wyjątkowy sam dla siebie...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz