wtorek, 27 grudnia 2011

Summa summarum czyli rok 2011

Za kilka dni koniec roku i pora by go jakoś podsumować. Chciałbym na niego spojrzeć z kilku perspektyw bo tylko zsumowanie ich dałoby mi pełną ocenę. Zacznę od najbardziej ekscytującej dla mnie czyli...

KONCERTY 

Działo się. Wyjątkowo intensywny rok jak dla mnie. Na początku Jarocin i świetny koncert Apoclayptiki- oczywiście kompozycje autorskie sąsiadowały z przeróbkami Metalliki czy Sepultury zabawa była przednia i był to najbardziej tłumnie oglądany koncert festu. Przyznam, że podobał mi się także występ Happysadu z okazji 10 lecia ich istnienia, Dżemu z hiciorami oraz Luxtorpedy i Acidów jako że dołożyli do pieca. Jednak to na Tides From Nebula trząsłem się z emocji... Ale to był tylko przedsionek piekła jakie działo się na Woodstocku...
Nie przepadam za metalcorem ale przyznam że Heaven Shall Burn zrobili porządny rozpierdol i wylali z siebie siódme poty. Kolejne wspaniałe koncerty z Wooda to Riverside które uwielbiam i ponowne wystąpienie Luxtorpedy. U Prodigy zawiodło nagłośnienie przez co siadła energia i to był największy zawód tego festu. Na wyżyny swych możliwości wspinali się za to Skindread i Airbourne. Oczywiście Woodstock to przede wszystkim atmosfera, niepowtarzalna, sprawiająca że chce się tam co roku wracać i właściwie już po powrocie odlicza się dni do kolejnego. A że w przyszłym roku gwiazdą ma być tak bardzo lubiane przeze mnie Ministry... Nie mam pytań no i Anthrax na dokładkę! 
Kolejny koncert był dla mnie najlepszy i najważniejszy w tym roku. Czekałem na nich kawał mojego życia. DEFTONES! Przecudnie, przewspaniale, przezajebiście. Spełniło się jedno z wielkich moich marzeń a przy tym połowa zespołu odwiedziła nas na afterparty! Autografy, uściski... w życiu bym nie pomyślał że do tego dojdzie! 

Kolejny akt wielkiej destrukcji miał dopiero nadejść... W między czasie zobaczyłem wspaniały koncert Blindead w Olsztynie. Post metal jest w naszym kraju gatunkiem raczkującym i tu panowie nie mają sobie równych. Jeśli jest się fanem Neurosis, Isis, czy Cult Of Luna nie można nie znać tej kapeli. 
Drugi co do potęgi siły rażenia w tym roku był koncert Rammstein rzecz jasna i w tym przypadku udało mi się po koncercie dorwać połowę składu i zdobyć podpisy i pstryknąć wspólną fotkę :D 

Ostatnim bardzo miłym akcentem tego roku był koncert Huntera w mojej rodzinnej Ostródzie. Kolejną okazję do zobaczenia ich będę miał już w styczniu w Olsztynie! 

Kolejna płaszczyzna przez którą należy ocenić ten rok to...

MUZYKA

Mam wrażenie że w naszym kraju zaczęła panować jakaś niebezpieczna moda na dubstep. Nie jestem aż tak ograniczony jak niektórzy sądzą i z gatunkiem się zapoznałem. Nie nie tylko przez nowego Konra. Nie wiem dokładnie w czym tkwi sukces tej muzyki ale z obserwacji przez mnie wywnioskowanych wychodzi na to, że tacy artyści jak Modestep, Kill The Noise i oczywiście najbardziej rozpoznawalny w tym gatunku Skrillex rozdają karty w dziedzinie połamanej muzyki klubowej.


W tym roku mieliśmy także do czynienia z transformacją Comy w bardziej ugrzeczniony twór, mniej zdołowany, dość kuriozalne pobrzdękiwanie Metalliki z Lou Reedem, zapuszczanie się Opethu w krainę łagodności czy katapultowaniem Mastodona do nieśmiertelnej ekstraklasy. Nergal "straszył" w Vioce Of Poland a Piasek nosił koszulkę z logo Behemoth. Próbowało o sobie przypomnieć Evanescence ale mam wrażenie, że ich czas już minął. Ugrzecznili się też Red Hoci nagrywając album który mam wrażenie podzieli losy "One Hot Minute". Rammstein podsumowali swój dorobek i skosili w kategorii klip roku wszystko co się dało genialnym "Mein Land". W kategorii rocka/metalu gotyckiego wciąż do przodu prą Nightwish, Within Temptation i Lacuna Coil, tu nie ma o czym mówić. Najbardziej ekstremalne gatunki mam wrażenie są utrzymywane przy życiu przez europejskie a nieskromnie mówiąc przez polskie kapele choćby pod postacią Vader, Deacapitated czy Azarath. W muzyce popularnej nic nie jest w stanie zagrozić Adele, Lady Gaga wciąż jest na fali wznoszącej. reszta właściwie mogłaby nie istnieć. W tym roku z życiem pożegnała się Amy Winehouse- kiedyś musiało się to stać. Warto dodać że do Polski dotarły takie kapele jak 30 Seconds To Mars i cała chmara indie gwiazdeczek okupujących Off Festival bądź Opener. Do życia natomiast powróciły po latach absencji takie kapele jak Primus, reaktywowało się Ministry. Niestety Justin Bieber wciąż żyje i ma się dobrze... 

KULTURA 

Nie oszukujmy się- jesteśmy pokoleniem Facebooka , Kwejka i innych dziwnych stron w necie. W sumie nie wiemy "co my paczymy" byleby paczeć. Do kina idzie się na wielkie przeboje realizowane w 3D. Filmy zazwyczaj się ściąga i ogląda na kompie to samo z muzyką dlatego artyści koncertują ile wlezie by się utrzymać. No i skończyła nam się pewna era. Era magii... W tym roku waliliśmy tłumnie na ostatniego Pottera i podejrzewam że nie jedna osoba uroniła łezkę widząc tulącego ciało Lily Snapea. 

Nie oszukujmy się, że cokolwiek jest w stanie zastąpić tą sagę. Nie każdy jest w stanie udźwignąć sagę o Wiedźminie, "Zmierzch" ssie, Świat Dysku chyba nigdy nie zostanie otoczony takim kultem mimo, że zasługuje na to nawet bardziej niż HP. Kawał naszego życia dobiegł końca. 
Bardzo irytujące jest hipsterstwo w naszym pięknym kraju. Dziewczyny wy wcale nie wyglądacie fajnie w tych "Ray Banach" wręcz przeciwnie! Wszystkie mody które przychodzą do nas z zagranicy raz, że przychodzą z opóźnieniem, dwa są śmieszne i pozbawiają młodych ludzi indywidualności . Tak więc "indie" młodzieży przynajmniej ja mówię wyraźne "NIE" (paradoksalnie umieszczony przeze mnie na zdjęciu Skrillex wygląda idealnie hipstersko... no cóż). 

ŚWIAT 

Muse ma taki fajny kawałek... "Apocalypse Please". Nie jest może jeszcze tak tragicznie ale dobrze też nie. Świat chwieje się w posadach a w wizję końca świata w przyszłym roku wciąż wierzy bardzo dużo osób (przypominam jednak że koniec świata to święto ruchome). W tym roku Kim był tak bardzo Ill, że kopnął w kalendarz i musieliśmy oglądać w TV zbiorową histerię po śmierci tyrana. Nie ogarniam. Palikot doszedł do władzy i był na co drugiej (na zmianę z Nergalem) okładce i jak dobrze pójdzie to wszyscy będziemy chodzić po ulicy z mega czerwonymi oczami. Krzysiu Ibisz uczył nas jak żyć a w Mielnie jadło się dużo zupy. No i ten Natanek... do dziś na widok diabolo robi mi się słabo. Ach no i chcą z nas wyssać kasę bo Unia Europejska dostała zawału i cienko przędzie. Ogólnie jest jeden wielki pierdolnik i ciężko nadążyć za tym co się dzieje. 

MOJA PERSPEKTYWA 

Z mojej perspektywy ten rok nie był taki tragiczny. Ponad 15 dni temu rzuciłem palenie i przetrwałem kuszenie rogatego by do tego wrócić. Pisanie "Podruszy" idzie mi całkiem sprawnie, rozdział 20 już jest ukończony. Poznałem wielu nowych znajomych którzy choć pojawili się w moim życiu czasem na chwilę wiele w nim namieszali, zweryfikowałem też szczerość w relacjach z kilkoma osobami. Miałem fantastyczne wakacje na Woodtocku z moimi przyjaciółmi ale też równie wspaniały czas spędzałem w małym kręgu (Piotr, Konewka, Polak, Lisu, Nell, Olka, Anka, Koniu, Bolo). Rzecz jasna chciałbym podziękować Łysej że była ze mną na Deftonesach i Lisowi za Rammsteina. Pozdrawiam też Kate moją najlepsiejszą przyjaciółę, Olkę która mnie męczy bym pisał dalej. Dzięki wam ten rok był super! Czy coś jeszcze chciałbym dodać w związku z nadchodzącym rokiem? Owszem. Czekam z niecierpliwością na pierwszą część Hobbita i ostatnią Batmana i nową płytę Toola! I mam nadzieję, że w przyszłym roku będziemy bogatsi o nowe doświadczenia, będzie nam się wszystkim lepiej układać i nie będziemy chodzić wkurwieni :D No i chciałbym też choć trochę śniegu, seriously. 

Pięć płaszczyzn składa się ocenę tego roku jako dobrego, momentami zajebistego a momentami nudnego jak flaki z olejem. Ale sugeruje też że kolejny może być dużo dużo lepszy! I tego się trzymam, a Wam życzę udanego Sylwestra i Szczęśliwego Nowego Roku! 





Rozdział 15: Świątynia



Rozdział 15

ŚWIĄTYNIA

Zniknęła. Kiedy się obudziłem na łóżku leżałem całkiem sam. Poczułem się jakby mi coś odebrano, coś bardzo cennego. Bezcennego. Przez chwilę nawet chciałem jej szukać ale przypomniałem sobie, że przecież spokojnie pozwoliłem jej odejść. Ubrałem się w ekspresowym tempie, zostawiłem klucz u staruszka i pobiegłem do baru mając nadzieję, że jeszcze w nim będzie. Oczywiście moja nadzieja okazała się płonna. Linda oznajmiła, że bardzo wcześnie rano pojawiła się na moment, pogadała z przyjaciółkami i udała się do siebie do domu, którego barmanka nie była w stanie umiejscowić. Dlaczego jej szukałem? Co we mnie wstąpiło? Miałem przed oczami jej twarz, cudowną, zjawiskową... Jakby nie była z tego świata. PRZESTAŃ! Usłyszałem to w swojej głowie. Masz misje... To ona jest najważniejsza. No tak. Misja. Wróciłem do hotelu by się spakować. Muszę znaleźć kościół. Teraz nic nie powinno mi przesłaniać tego zadania. Ale nie mogłem się skupić, myślałem tylko o niej. O tym jak mnie pocałowała, o tym jak mądre rzeczy mówiła. STOP! Co jest teraz najważniejsze? Znaleźć ją... NIE!!! Znaleźć Kościół! No, tak, tak, wiem, ale... Bez ALE! Nie marnuj czasu! Nie siedź w miejscu!
Zacząłem się przygotowywać do opuszczenia hotelu. Co chwila zatrzymywałem się w miejscu, zastygałem by uświadomić sobie, że moje myśli dryfują w stronę Marthy... PRZESTAŃ! Nagle rozpędziłem się i uderzyłem głową w ścianę. ŁUP!
-Ałłłł...
Rozcierałem czoło zastanawiając się co mnie skłoniło do tego nagłego ataku na samego siebie. Ogarnąłem się, umyłem skończyłem pakować i zamknąłem za sobą drzwi. Zszedłem powoli i zatrzymałem przy stanowisku staruszka. Palił papierosa i przyglądał mi się z ciekawością..
-Noc udana?- zagadnął.
-Nauczyłem się wiele.
-Nie wątpię... Pan odchodzi?
-Tak. Mam dwa pytania na koniec.
-Tylko dwa? No słucham.
-Nie wie pan gdzie mieszka Martha?
-No tak... Zniknęła bez słowa? Nie nie wiem. One nie mają stałego miejsca zamieszkania...
-Acha... No cóż... A gdzie znajdę najbliższy kościół?
-Kościół... Wygląda na to, że nieźle pan narozrabiał... idź chodnikiem prosto, miń McDonald, skręć w lewo i idź prosto. Tak dotrze pan do Kościoła św. Józefa.
-Dziękuję i proszę, to za wszystkie dni doliczyłem każdego dolara.
-Mhm, życzę w takim razie miłej podróży.- wziął pieniądze i przeliczył je.
-Dziękuję.
-I jeszcze jedno. Niech pan uważa na nią. Rzuciła na pana urok, to pewne...
Taaaaak. Ten człowiek miał rację. Poznałem ją zaledwie wczoraj a już byłem uzależniony od jej oczu, od jej spojrzenia i uśmiechu. Ale to nie jej mam szukać, o nie. Teraz liczy się kościół. TYLKO.
-Będę uważał, dziękuję. O ile ją jeszcze spotkam.
-Spotka ją pan.
-A to dlaczego?
-Po prostu to wiem.
-Po prostu?
-Tak. Nic więcej nie powiem. A teraz niech pan już idzie. Szkoda czasu na gadanie.- to mówiąc, cofnął się w mrok swojej samotni. Opuściłem hotel. Ruszyłem tak jak mi polecił tajemniczy właściciel. Mijałem ludzi, którzy pędzili na złamanie karku, co chwile śmigała żółta taksówka. Ogólnie było bardzo głośno z pozoru drażniąco, ale nagle poczułem, że ten szum do mnie przemawia, że bez niego nie było by życia w tym miejscu. Miejscu magicznym, całkowicie absorbującym i tak odmiennym od muru hotelu, baru i szpitalu. Ulica. Tu czas płynie najszybciej. Ludzie, którzy cię mijają są tylko ułamkiem ułamka w twojej świadomości. W tym miejscu możesz minąć swoją przyszłą żonę lub męża nie pamiętając o tym zupełnie. A najlepsze jest to, że te ułamki świadomości mają wpływ na całe twoje życie. Wystarczy z tłumu zabrać jednego człowieka by przyszła para kochanków na siebie nie wpadła. Wystarczy, że zrobi się korek a przyszły prezydent urodzi się w taksówce. Wystarczy cokolwiek by zmienić wszystko... Z pozoru jest to niemożliwe zupełnie. Idąc ulicą miałem wrażenie, że choćby szturchając niechcący ludzi obok, zmieniam ich życie diametralnie. Wiedziałem, że na pewno zmieniłem życie Marthy tak jak ona moje. Nieodwracalnie. Wiedział o tym też Seymur... Skąd tego nie wiedziałem. Ale był kolejną dziwną postacią... Rehabilitantka Jenny też była dziwna...
W końcu dotarłem pod McDonald, a więc do Kościoła już niedaleko. Skręciłem w lewo by znowu przez jakieś piętnaście minut iść, poprzez falujący tłum nieznajomych sobie ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że mijają najważniejszą osobę na świecie. Tyle, że ja wcale nie chciałem być najważniejszy. Po prostu zostałem przez Niego wybrany. Martha uważała, że ktoś mógł mi zrobić okrutny żart i zasiało to we mnie ziarno niepewności. Kościół jako dom Boga miał je rozwiać. Wreszcie dotarłem pod Kościół św. Józefa (mój ojciec ma tak na imię co ciekawe). Ogłaszała to tablica wbita w trawnik. Kościół wyróżniał się na tle innych, wielkich wysokich budynków (nazywano je wieżowcami), był o wiele mniejszy, pękaty i pełen różnych ozdób. Niezwykłe były w nim okna składające się z połączonych ze sobą ołowiem kolorowych kawałków szkła przedstawiające ludzi w pięknych szatach lub ze skrzydłami i instrumentami. Wszedłem przez uchylone lekko wrota i zamarłem. Zgiełk gdzieś zniknął, panowała całkowita cisza nie licząc moich kroków, rozlegających się się gdy mijałem rzędy pustych ławek. Zbliżałem się do miejsca uważanego za centralny punkt spotkania z Bogiem. Ołtarz był miejscem niezwykłym , za nim była przestrzeń a gdy się kończyła zaczynał się wielki krzyż do którego był przybity człowiek. Jezus. Nie, żywy rzecz jasna a jego wizerunek, który przyprawiał mnie o dreszcz. Z rąk, nóg, boku i czoła spływała mu krew. Jego oczy wyrażały cierpienie i rozpacz. Jakby nikogo nie było podczas jego konania. Smutek i żal do tych którzy zgotowali mu ten los. Przeraziło mnie to. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Usiadłem w ławce i zacząłem się rozglądać byle by tylko nie patrzeć na tego cierpiącego człowieka. Ale był on wszędzie. Na czternastu obrazach powieszonych na ścianie, ukazujących jak został skazany, jak niósł krzyż, jak się przewracał pod jego ciężarem, jak spotkał swą matkę, jak pomagał mu pewien człowiek... Najbardziej wstrząsnęło mnie gdy był prawie nagi, jak zawisł na krzyżu i jak wreszcie skonał... Na koniec złożono go do grobu. Martha mówiła, że po trzech dniach wrócił do życia.
-Szukasz tu czegoś młodzieńcze?- usłyszałem za sobą głos donośny i stanowczy.- Sakramentu pojednania?
-Powiedziano mi, że tu znajdę Boga. Właśnie Go szukam.
-Szukasz Boga synu? On jest tu, wszędzie.
-Jak to? Nie widzę go. Gdzie jest? Skoro tu mieszka to dlaczego nie wyjdzie ze mną porozmawiać?- Martha mówiła mi że Go nie widać i musiałem to potwierdzić, bo przecież ja istnieję, ponieważ mnie widać. Czy może istnieć ktoś niewidzialny?
-Ponieważ Bóg nie ma ciała. To znaczy ma... jest tam.- człowiek, o tubalnym głosie ubrany cały na czarno, w średnim wieku, wskazał na krzyż.- Nie jesteś chrześcijaninem?
-Nie wiem, chyba nie.- i opowiedziałem mu historię mojego jakże, krótkiego dotąd życia. Pokazałem mu list od Niego i zeszyt z podpunktami ,,1.HOTEL,, i ,,2.KOŚCIÓŁ,,.
-Zaczekaj tu, nigdzie nie odchodź. Zaraz wrócę.
-Mhmm.- człowiek w czerni zniknął trzaskając drzwiami.
Nie ruszałem się tak jak mnie prosił. Wodziłem jedynie oczami po tej monumentalnej budowli. Każde spojrzenie narzucało kolejne pytania: kim są ci ludzie ze skrzydłami, kim jest kobieta z dzieckiem na rękach i kim jest to dziecko, co to za domki stojące na przeciwko siebie (były to konfesjonały tyle, że nie znałem wtedy tego określenia), po co tyle tych świec, i dlaczego okna są tak dziwnie zbudowane? Czy tego chce Bóg?
-Chodź Dominiku. Domyślam się, że nie masz gdzie mieszkać?
-Mógłbym wrócić do hotelu ale, wtedy, mam takie wrażenie, złamałbym warunek podróży.
-Ależ oczywiście, tak, tak, tak, koniecznie musisz zostać u nas. Powiem ci wszystko co będziesz chciał wiedzieć ale musisz zostać z nami. Choć zaprowadzę Cię do twojego pokoju.- zauważyłem, że ksiądz (bo tak się kazał do siebie się zwracać- ,,ksiądz Albert,,) bardzo ucieszył się, że się pojawiłem w Kościele. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że to nieprawda i będziecie tego wkrótce świadkami.
Weszliśmy do pokoju, ascetycznego, prawie pustego (tylko łóżko, szafka i miska której przeznaczenia nie mogłem rozszyfrować).
-Siadaj.- powiedział bardzo łagodnie.- Wiesz, że masz zadecydować czy świat zostanie zniszczony czy nie?
-Wiem. Kwestia Ostateczna.
- I co zamierzasz zrobić?
-Nie wiem.- odparłem zgodnie z prawdą.
-Nie wiesz... Kim ty w ogóle jesteś by podawać się za Anioła Zagłady?
-Ja... Anioł Zagłady? Kto to?
-Albo jesteś chory na głowę albo Nim jesteś tylko o tym nie wiesz.
-Nie wiem o czym ksiądz mówi.
- Powiedziałeś mi absolutnie wszystko?
-No tyle ile pamiętam. Wiele się w moim życiu do tej pory nie wydarzyło.
-Pokarz mi jeszcze raz ten list.- zrobiłem o co poprosił, wodził wzrokiem po każdym zdaniu kilka razy a potem mi go oddał.
-Tu nie będziesz mieszkać. Zaprowadzę Cię do innego pokoju, chodź.
-Ale potem będę mógł pytać do woli?
-Tak.
Wyszliśmy z zakrystii i poszliśmy na piętro.
-To jest dzwonnica. Tu będziesz mieszkać. Aż odpowiem na wszystkie twoje pytania, dobrze?
-Dobrze.
-A kiedy zaczniemy rozmowę?
-Teraz mam pół dwie godziny do mszy. Pytaj śmiało.
-Anioł Zagłady. Kto to?
-Prawdopodobnie to ty. Według podań i pism świat zmierza do nieubłaganego, końca tak zwanej Apokalipsy. List wskazuje na to, że to ty powiesz Bogu kiedy ma dokonać zniszczenia.
-Nie chcę by świat został zniszczony. Mam go poznać i opisać.
-Tak tyle, że na podstawie tego Bóg zdecyduje czy go zniszczyć.
-Ale świat jest... piękny... wschód i zachód słońca... ludzie... dlaczego coś takiego miało by być zniszczone? Czy to nie oczywiste, że ma istnieć?
-Nie dla Boga. Widocznie zastanawia się czy tego nie zrobić lecz nie jest pewny. A ty masz Mu pomóc w podjęciu decyzji. Tego chyba jesteś świadom?
-Jestem.
-Czy pamiętasz cokolwiek zanim się obudziłeś? Czy pamiętasz Jego? Boga?
-Nie, pamiętam tylko ciemność.
-A czujesz, że ci czegoś brakuje? Skrzydeł na przykład?
-Nie. Nie rozumiem tego pytania... Skrzydła?
-Aniołowie mają skrzydła.
-Ci ludzie z kawałków szkła w oknach to aniołowie?
-Tak. To aniołowie. Pisma mówiły, że Anioł Zagłady zejdzie z niebios i zapowie nam ludziom zniszczenie.
-W liście nie ma niczego takiego. Tego nie zrobię. Nawet nie wiem jak.
-To w takim razie kim jesteś? Może to Szatan sprawił, że tu jesteś może to jego zagrywka?
-Szatan?
-Diabeł, zło. Jego także nie widać. Ale działa sprowadzając na nas nieszczęścia, o które posądzany jest potem Bóg.
-Skąd on się wziął?
-Ale kto Bóg czy Szatan?
-Jeden i drugi.
-Bóg istniał od zawsze. On jest wieczny. A Szatan... to nie ma znaczenia. Nie powinienem o nim mówić w tym miejscu, ono jest święte.
-To znaczy jakie?
-To znaczy, że w nim mieszka Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty.
-Ten dom ma kilku właścicieli?
-Nie. Bóg jest jeden ale występuje pod Trzema postaciami. Jako Stwórca Świata, jako Syn Boży Jezus Chrystus Zbawiciel Pan i jako Duch Święty. Rozumiesz?
-Nie bardzo.
-Poczekaj. Przyniosę Ci Biblię. To jest Święta Księga z niej dowiesz się wszystkiego.
Zniknął na chwilę by pojawić się z pięknie oprawioną, opasłą, księgą.
-Myślę że tu znajdziesz odpowiedzi na wszystkie nurtujące Cię pytania. Ja muszę jednak isć nieco wcześniej. Masz tu wszystko czego Ci trzeba. Odwiedzę Cię za jakiś tydzień.
-Słucham? Nie mogę tu zostać tak długo!- wstałem z łóżka.
-Na pewno nie jesteś Aniołem Zagłady, ale nie jesteś też zwykłym człowiekiem. Nie mogę Cię wypuścić- ksiądz Albert bardzo szybko cofnął się za drzwi i zanim zdążyłem do nich dobiec przekręcił klucz w zamku.- Jedzenie masz w szafce. Sprawy fizjonomiczne załatwiaj w misce. Alarmu dzwonem nie włączysz bo nie działa. Czytaj Biblię i módl się!
-Niech mnie ksiądz wypuści! A moja podróż.?
- Przykro mi ale to twój ostatni przystanek więcej nie będzie.
-Nie może ksiądz tego zrobić. Co będzie jak jedzenie się skończy?
-Nie będzie problemu będziemy Ci je dostarczać prze okno na linie, tak samo wodę i czyste ubrania.
-Dlaczego? Ode mnie zależy los świata! Wypuść mnie!
-Świat ma się dobrze. Ma istnieć i już! A ty jesteś niebezpieczny dla świata. Czytaj Biblię i módl się. -z tymi słowami odszedł.
Zostałem sam zamknięty w pułapce. Otworzyłem szafkę i zjadłem co nieco. Wyjrzałem przez okno. Było bardzo wysoko, a pod spodem tylko beton. Nie miałem wyboru. Usiadłem na łóżku i zacząłem czytać Biblię. Czytałem, czytałem, czytałem... Najpierw Stary Testament (nie zrozumiałem prawie nic, po za ty że Bóg stworzył Szatana, ukarał pierwszych ludzi za nie posłuszeństwo, a także tłumy innych równie niedobrych) potem Nowy Testament, a wszystko zajęło mi jedną noc, naprawdę. Z Nowego Testamentu dowiedziałem się, że ludzie, na których mówi się Żydzi odwrócili się od Boga a potem go skazali na śmierć. Oczywiście mówię tu o Jezusie, który był Jego Synem a jednocześnie Nim (i tego nie rozumiałem) i nauczał ludzi, którzy potem albo się go wypierali (Piotr) albo nie wierzyli w powrót (Tomasz). Wszystko skończyło się dobrze- Jezus trafił do swojego Ojca do nieba by z niego rządzić światem a jego podopieczni mieli rozprowadzać jego naukę po całym świecie. Dręczyła mnie tylko kwestia tej całej Apokalipsy. Skoro Bóg i Jezus wiedzą wszystko, widzą wszystko to po co to całe zniszczenie, przecież świat jest piękny. I skoro są Oni Wszechwiedzący to po co im ja?W mojej głowie pojawiło się tyle słów i zjawisk, które musiałem jakoś pojąć. Moim kolejnym etapem wędrówki było się tego dowiedzieć, ale do tego potrzebna mi była wolność, której w tym momencie nie miałem. Wyjście było tylko jedno. Musiałem skoczyć z okna. 

sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt

Czytelnicy moi drodzy. Z okazji świąt życzę Wam dużo cierpliwości w oczekiwaniu na nowe rozdziały, tego, żeby wam się czytanie przygód mojego bohatera nie znudziło. Poza tym rzecz jasna życzę Wam dużo zdrowia, wspaniałej atmosfery w Waszych domach, zajebistych prezentów, dużo dużo miłości oraz Czego Tam Sobie Jeszcze Życzycie :D Sobie natomiast życzę pomysłów na kolejne rozdziały i ogólnego ukończenia tej historii oraz tego abyście zostali wraz z moim bohaterem na dobre i na złe! Wesołych Świąt!

P.S.Kolejny rozdział do poczytania już 27 grudnia.

wtorek, 20 grudnia 2011

Rozdział 14: Konwersacja

Rozdział 14

KONWERSACJA

Siedzieliśmy na łóżku, ona lekko rozdrażniona, ja zakłopotany. Nie wiedziałem od czego zacząć...
-No pytaj.-powiedziała.
-Co chciałaś mi zrobić?
-Słucham?
-No... Dotknęłaś swoimi ustami mojej szyi. Co to było?
-Serio pytasz?
-Eeeee... Tak.- nie wiedziałem co znaczy słowo ,,serio,, ale, że ostatnio mówienie ,,tak,, mi pomagało to postanowiłem tego szczególnie nie zmieniać.
-To był pocałunek. W szyję. Na rozgrzewkę.
-To są jeszcze inne?
-Noooo, tak. W usta, w policzek, w rękę choć to już nie modne... Ogólnie można to robić na całym ciele. Nigdy się nie całowałeś?
-Nie... A ten pocałunek... Co on znaczy?
-Co znaczy pocałunek? O matko... Dla mnie znaczy tyle, że mogę rozpalić nim zmysły faceta doprowadzić go do szaleństwa i sprawić, że będzie mój.
-Acha... Czyli sprawiasz, że staje się ciepło. No to dobrze... W takim razie mnie pocałuj.
-No wreszcie do rzeczy gadasz.- jej oczy rozbłysły. Przysunęła się do mnie bliżej, a następnie odsunęła mi włosy włażące do oczu.- Zamknij czy.-wyszeptała. Zamknąłem. Następnie poczułem jak jej wargi łączą się z moimi. Było to cudowne uczucie. Moje wargi zapragnęły schwycić jej, pozwoliła mi na to. Jedno tylko się nie zgadzało. Nie było tego ciepła... Przerwaliśmy.
-Podobało ci się?- zapytała.
-Tak. To było bardzo miłe. Dziękuję.
-Spoko. To był twój pierwszy pocałunek. Może być ich dużo więcej jeśli tylko cię na to stać...
-Mam tyle.- pokazałem jej kasę.
-O Jezu... Skąd masz tyle szmalu? Nie wyglądasz na bogacza.
-To pieniądze na całą moją podróż. Tu podobno za wszystko się płaci.
-Skąd ty się tu wziąłeś?
-Ze szpitala... Bardzo długo w nim byłem, bardzo długo w nim spałem.
-Byłeś chory?! Na co?
-Nie chory. Spałem.
-Byłeś w śpiączce? Ile lat?
-Dwadzieścia. Tyle mam lat. I tyle spałem. Obudziłem się kilka dni temu.
-Mam rozumieć że spałeś OD URODZENIA?
-Tak.
-A nie powinieneś teraz dochodzić do siebie w szpitalu? Przecież to śpiączka ona nie znika od tak sobie!
-Eeeee nie wiem. Pierwszego dnia byłem nieświadomy niczego, kilka dni później umiałem już mówić, liczyć i pisać, potem chodzić. Aż w końcu doszedłem do momentu, w którym znajduję się teraz.
-Niesamowite. Ale dlaczego nie jesteś w szpitalu mimo wszystko. Przecież rehabilitacja zwykle trwa długo. Co z twoimi rodzicami? Wiedzą, że opuściłeś szpital?
-Nie wiedzą. Nie mogłem im powiedzieć, że odchodzę. Ktoś mi na to nie pozwolił.
-Nie rozumiem.
-Ten ktoś ma na imię Bóg. Wiesz może kto to jest?
-Teraz to już przegiąłeś. O czym ty bredzisz?
-Poczekaj zaraz Ci pokaże.-wstałem i poszedłem pogrzebać w plecaku. Znalazłem kopertę i podałem jej list- Przeczytaj.
Wodziła swoimi pięknymi dużymi oczami po zdaniach a po każdym z nich jej usta otwierały się coraz szerzej i szerzej.
-Albo ktoś ci zrobił wyjątkowo chamski numer albo... sama nie wiem to bardzo dziwna sprawa. Wierzysz w Boga.?
-Czy wierzę? Nie rozumiem.
-No tak... Bóg... kurde jak mam ci to wyjaśnić wieki w kościele nie byłam... Bóg... noż kurde ja sama nie wiem czy on jest... To jest taki ktoś co nas pilnuje, byśmy nie robili niczego złego... to znaczy nie chce byśmy byli źli... tylko mu to średnio wychodzi bo świat wygląda teraz tak jak wygląda a więc generalnie do dupy. W Boga można wierzyć albo nie, ponieważ nikt jeszcze nie udowodnił, że istnieje ponieważ Go nie widać i nie ingeruje w nasze życie. Rozumiesz?
- Kilku słów nie zrozumiałem. Kurde, kościół, dupy i ingeruje. Tych czterech.
-Mhmmm... No to tak pierwsze i trzecie słowo to takie wyrażenia pomocnicze. Drugie oznacza miejsce gdzie chodzi się rozmawiać z Bogiem albo Jezusem jak kto woli. Ingerować to tyle co mieszać się do czyjegoś życia, pomagać albo przeszkadzać.
-Jezus? Nie rozumiem.
-Jezus to Syn Boga, który dawno temu pokazał się na ziemi by udowodnić istnienie swego Ojca. Byli tacy, którzy mu nie uwierzyli i skazali na śmierć na krzyżu. Potem, po trzech dniach Jezus zmartwychwstał by udowodnić że jest Bogiem i że nikt nie może mu nie może przeszkodzić w misji zbawienia świata od grzechu.
-Znowu nie rozumiem kilku słów. Śmierć, zmartwychwstanie, zbawienie i grzech.
-Czemu padło na mnie? Ech, no tak sama cię wybrałam. Powiem ci co chcesz wiedzieć ale pod warunkiem, że mi zapłacisz. Wygląda na to, że z seksu nic nie będzie a muszę z czegoś żyć.
-Oczywiście zapłacę. Ile tylko chcesz. Co to jest seks?- słowo to brzmiało bardzo przyjemnie i ciekawie.
-Moment po kolei. Najpierw pojęcia religijne potem typowo ziemskie. Śmierć to krótko mówiąc koniec życia. Koniec tu na ziemi. Reszta ma się ciągnąć w nieskończoność w niebie...
-Tam gdzie gwiazdy? Cudownie!
-Niezupełnie... tu chodzi o niebo według religii czyli takie miejsce gdzie jest Bóg, Jezus i cała reszta. W sumie niedaleko stąd jest kościół przejdź się tam i zasięgnij rady eksperta jakiegoś. No ale skoro masz mi zapłacić to resztę słów też spróbuję wytłumaczyć. No to tak co tam dalej było?
-Zmartwychwstanie.
-Jeśli ktoś w to wierzy to powie, że pierwszy na świecie zmartwychwstał właśnie Jezus. Dlatego ludzie w niego wierzą boją się śmierci, ufają że Jezus przywróci ich do życia tu na ziemi.
-I co robi to?
-Nie! Matko kochana! Wtedy było by nas tyle na świecie że byśmy się nie pomieścili.
-Jak to? To co się dzieje po śmierci? Znika się?
-No tak jakby. Najpierw zaczynasz gnić, potem cię wsadzają do takiej skrzyni, na którą mówi się trumna i zakopują Cię w ziemi. I tak wygląda nasz koniec tu w tym miejscu.
-A potem co?
-Potem... Ci co wierzą mówią że potem następuje osąd tego czego w nas nie widać- duszy. To jest takie coś co Bóg zabiera do siebie i karze albo nagradza. Dobrzy za życia idą do nieba, tacy średni do czyśćca, a źli do piekła, gdzie cierpią przez wieki.
-To teraz zbawienie.
-Zbawienie to jest właśnie ta nagroda- niebo, w którym jest tak jak sobie za życia marzyłeś.
-Acha... A grzech?
-To jest coś bardzo złego co nie podoba się Bogu. Wszyscy to robią, ponieważ to taka ludzka przypadłość. To jest coś zabronionego, co jednak nie raz jest przyjemne, wiem po sobie.
-Została jeszcze jedna kwestia- seks. Ty chciałaś to ze mną robić tak?
-No chciałam. To jest bardzo przyjemne.
-Ale trzeba za to płacić tak?
-Czasami. To znaczy wtedy kiedy nie ma się ukochanej osoby, kiedy się chce to zrobić a nie ma z kim to idzie się do nas.
-Do was? Czemu dajesz ten seks innym?
-To moja praca. Zaspokajam samotnych i sfrustrowanych bogatych idiotów, którzy nie mają żon lub po prostu są znudzeni nimi i szukają rozrywki. Jestem, krótko mówiąc dziwką.
-Mówisz, że to przyjemne. Lubisz swoją pracę?
-Nienawidzę. Obawiam się, że nie zrozumiesz. Seks to element miłości- najważniejszego uczucia na świecie. Tyle, że u mnie to tylko danie rozkoszy a nie uczucia. Rozumiesz?
-Chyba nie. Nie wiem. Nie zaznałem ani tego ani tego. Ale to słowo- miłość... Brzmi pięknie. Naprawdę pięknie. Ale dlaczego chciałaś ze mną to zrobić? Nie prosiłem o to.
-Uznałyśmy, że wyglądasz na tyle dziwacznie, że możesz być jakimś dzieciakiem bogacza. A że ostatnio u mnie z kasą krucho to poprosiłam Dżasmin by mi cię skołowała. Ale nie miałam pojęcia, że mam do czynienia z kimś takim. Nadal chcesz mi zapłacić?
-Tak, tak powiedziałaś mi naprawdę wiele. Jestem bardzo wdzięczny. Bierz ile chcesz.
Popatrzyła na mnie tymi swoimi dużymi oczami i nieśmiało wzięła kilka banknotów.
-Mogę zostać do rana? Potem zniknę.
-Znikniesz? Gdzie pójdziesz?
-Do siebie, do domu.
-Oczywiście. Zostań.
-Tylko już o nic mnie nie pytaj, jestem zmęczona.
-Dobrze. Znaczy idziemy spać?
-Tak. Dziękuję za wyrozumiałość.
-Nie ma za co. Jutro wybiorę się do kościoła. Teraz zanotuję wszystko co mi powiedziałaś. Jak chcesz to się połóż.
-Rozumiem. Jak skończysz to się połóż koło mnie nie ugryzę cię.
-Jasne położę się, tylko zanotuję.
Wyjąłem z plecaka zeszyt i otworzyłem na stronie drugiej. Widniał na niej wyraz ,,KOŚCIÓŁ”. Wcześniej go tu nie było. Ktoś najważniejsze punkty mojej podróży zanotował za mnie. Ja za to zapisywałem z tyłu zeszytu to co mówiła mi Martha. Kiedy skończyłem położyłem się obok niej. Było mi ciepło i przyjemnie, w pewnym momencie objęła mnie ramieniem. Chwilę później wyszeptała
-Dobranoc.
-Dobranoc- odparłem. Zasnąłem bardzo szybko. Potem długo tego żałowałem. Nie prędko ją miałem potem zobaczyć...

niedziela, 18 grudnia 2011

Rozdział 13: Modliszki


Rozdział 13

MODLISZKI


Około osiemnastej udało mi się otworzyć okno. Świat się zmieniał, kolory nieba ciemniały, słońce zaczęło opuszczać się w dół. Obserwowałem zamianę dnia w noc z napięciem i niedowierzaniem. Kula ognia leniwie garnęła się ku horyzontowi, niebo zrobiło się fioletowe potem granatowe aż wreszcie czarne poprzetykane maleńkimi punkcikami- gwiazdami, które budziły się do życia wraz ze swym strażnikiem księżycem. Nastał wieczór, który uzmysłowił mi, że czas powrócić do Larryego i jego znajomych. Oczywiście najpierw musiałem zobaczyć się ze staruszkiem, który automatycznie wyciągnął rękę po klucze.
-Proszę- powiedziałem i uśmiechnąłem się krzywo.
-Dziękuję, miłego wieczoru.
Kiwnąłem głową i wyszedłem. Pokonałem ulicę i wszedłem do baru.
-Heeeeee jesteś młody! Zajebiście że wpadłeś. Panienki już są. Siedzą przy tamtym stoliku.-ucieszył się Larry na mój widok.
- Witam, a kiedy będzie można z nimi porozmawiać?
-Ooooo jurny drwal się trafił, he he. Same podejdą nie dygaj. Lindo browarek dla Dominica.
-Może lepiej nie, nie czuję się za dobrze.
-Co ty pieprzysz? Z nami się nie napijesz?
-Naprawdę wolę nie pić dzisiaj. Ale jutro jak najbardziej- skłamałem. Nie miałem ochoty na piwo czułem, że od niego zwymiotowałem.
-Hy nie to nie, więcej dla nas będzie. Wy podróżni to zawsze dziwni jesteście.
-Acha- odparłem niezbyt pewien- Mogę się już do nich dosiąść?
-Nie, nie możesz... Jedna z nich jest tancerką. Najpierw tradycyjnie będzie taniec, potem dopiero jak zbierze kasę to sobie kogoś wybierze... Może będziesz miał szczęście?
Te panie muszą naprawdę dużo wiedzieć o świecie skoro wybierają tych, z którymi będą rozmawiać- pomyślałem.
Kobiety... Do tej pory kojarzyły mi się z ciepłem i opieką... Te cztery, które siedziały przy ścianie były wyjątkowe... Wyglądały olśniewająco. Wszystkie paliły długie papierosy i przyglądały się mężczyzną z czymś co jak później się dowiedziałem określa się mianem ,,fałszywego zainteresowania,,... Zacznę może od blondynki. Miała włosy koloru bardzo jasnego, co kontrastowało z niebieskimi oczami podkreślonymi grubą czarną obwódką rzęs. Usta były ułożone w przymilny acz nieprawdziwy uśmiech, przejeżdżała palcem po wardze, udając że się nad czymś zastanawia. Brunetka natomiast była bardzo wysoka, szczupła acz zgrabna z z bardzo długimi włosami a jej nieodłącznym atrybutem były okulary, za którymi duże brązowe oczy śledziły świat. I były dwie rude, przy czym jedna jasna a druga ciemna. Jasnoruda miała wydatne kości policzków, figlarne spojrzenie i potężny biust, zachowywała się najluźniej z całej czwórki... Ostatnia, miała na głowie czysty ogień przeplatany gdzieniegdzie czernią, jej delikatną twarz zdobiły chłodne oczy, piegi i grymas pogardliwego uśmiechu, paliła papierosa najzacieklej z reszty. Takie były po pierwszym spojrzeniu. Wszystkie piękne i diametralnie różne od siebie. Szeptały do siebie i pokazywały palcami facetów, aż blondynka szturchnęła jasnorudą, ta ciemnorudą a ta brunetkę i wszystkie spojrzały na mnie. Poczułem falę gorąca i jakby zmalałem w sobie, ale twardo utrzymywałem kontakt wzrokowy, jasnoruda mrugnęła do mnie i pomachała, blondi ją skarciła, ciemnoruda zaśmiała, a brunetka poprawiła okulary i zawiesiła na mnie nieruchome spojrzenie. Nie wytrzymałem, spuściłem wzrok.
-Ale niewiasty co?- mruknął Larry.- Ta wysoka to Dżasmin, ta blondyna to Berry, ta piegowata to Asja a cukiereczek z policzkami chomiczka to Martha... Wszystkie jak malowane no nie?
-Malowane? Jak to?
-He he... Nie wiem skąd jesteś ale masz dziwne poczucie humoru. Mam na myśli, że są tak piękne że mogły by uchodzić za namalowane, no nieprawdziwe.
-Są zepsute do szpiku kości i fałszywe- odparła Linda- I wypindrzone.
-Zamilcz. Są naturalne, ślepa jesteś?
-Taaaaaaaa... Bzyknął byś którąś tyle, że cię nie stać.
-On ma rację...- włączyłem się- Wyglądają delikatnie i naturalnie...
-Następny... To banda modliszek, odgryzą ci głowę po udanym numerku.
To było zbyt trudne do pojęcia zdanie, nie zrozumiałem nic... A ponieważ czułem, że i tak robię z siebie głupka wzruszyłem ramionami.
-He, he dobre młody olewaj jej gadkę... Widzę że cię obserwują... Masz dużo kasy? One są bardzo drogie.
-Rozmowa z nimi kosztuje?
-Acha cha! Ty chcesz z nimi gadać? Widzę że preferujesz grę wstępną...
-Gra wstępna... W co mam z nimi grać?
-Sam nie wiesz jak się do tego zabrać? Cholera o co Ci chodzi młody? Chcesz pobzykać czy nie?
-Eeeeee... chcę porozmawiać...
-Kim ty jesteś?
-Dominic. Przedstawiałem się wczoraj...
-Z jakiej... zresztą nie ważne... zaczyna się...
-Co zaczyna?
-Dżasmin będzie tańczyć... Patrz bo jest na co...
Dżasmin wstała od stołu, poprawiła okulary i podreptała do drzwi za którymi zniknęła. Wszyscy momentalnie odeszli od baru i poszli pod scenę dosiadając się do stolików i wyjmując portfele. Na podwyższeniu zapaliło się światło. Z sufitu, aż do podłogi ciągnęła się długa srebrzysta rura. Mężczyźni zaczęli gwizdać i klaskać, a następnie skandować imię Dżasmin. Wreszcie wyszła. Podeszła do rury i polizała ją. Było to dla mnie co najmniej dziwne... czy tak się ludzie witają? Miała na sobie męskie spodnie i koszulę, okulary z gracją cisnęła w stronę stolika koleżanek, złapała je Martha. Dżasmin dość szybko połapała się, że jest ubrana jak facet i zdjęła spodnie i koszule. Tylko czemu przy wszystkich? Tak się robi? Rura bardzo pomagała zachować kobiecie równowagę, ponieważ wyginała się przy niej na lewo i prawo, wywołując tym szał wśród zgromadzonych... Machała burzą swoich długich włosów, uśmiechała się dziko i namiętnie. Larry nazywał jej zachowanie tańcem- próbowałem to słowo jakoś sobie zobrazować bo nie kojarzyło mi się z ruchami jakie wykonywała ta pani. Moje rozmyślania przerwało mi coś co trafiło mnie w twarz... Ona tym zakrywała biust... Gromki śmiech Larry'ego i jego kumpli uzmysłowił mi jak głupią musiałem mieć wtedy minę... Dżasmin była teraz pół naga a w oczach widziałem zadowolenie, że mnie trafiła. Rozbieranie się przy innych... o co w tym biega? Chyba o to by wywołać Radość... Ludzie cieszyli się z widoku jej ciała, teraz zdejmowała dolną część zasłaniającą miejsce określane przez różnych ludzi zarówno delikatnie- ,,łono,, jak i wulgarnie, pozwolicie że nie przytoczę tego słowa... Ta część jej stroju również poszybowała w moją stronę, złapałem je.
-Już jesteś jej- usłyszałem Larry'ego- Wypełniła swój rytuał, rzuciła ci wszystko co najważniejsze...
-Ale co to znaczy? Że będę z nią mógł porozmawiać?
-He he nazywaj to jak chcesz ta noc będzie dla Ciebie wyjątkowa.
-Rozumiem.- byłem zadowolony, że mi się udało. Patrzyłem teraz na nią całkiem nagą, manewrującą na rurze rozmaite figury. Na koniec zrobiła szpagat, po czym szybko wróciła do pionu i wybiegła za scenę.
Postanowiłem wrócić do baru i poczekać aż się po mnie zgłosi. Jej szept, który zagościł w mojej głowie niespodziewanie zmroził mnie.
-Chodź ze mną.
Wstałem i poszedłem za nią bez słowa.
-Witaj nieznajomy- odezwała się Martha- Przysiądź się.
-Śmiało nie gryziemy- dodała Asja i pokazała zęby w dość groźnym uśmiechu.
-Chciałaś go to masz- Dżasmin zwróciła się do Marthy, która lustrowała mnie od góry do dołu.
-No chciałam... Co o nim sądzicie?- zwróciła się do reszty.
-Wygląda jak kloszard- skomentowała Berry.
-Ej on rozumie co się do niego mówi a my nawijamy jakby go tu nie było- zauważyła Martha.
-Mi to nie przeszkadza- odparłem.
-Podobamy ci się?- zapytała po prostu Asja.
-Eeeeee... No jesteście piękne.- te słowa same ze mnie wyszły. Wtedy pojęcie ,,piękno,, było mi jeszcze obce ale jak się potem okazało całkiem celnie je określiłem.
-Masz pieniądze?- rzuciła bezbarwnie Berry.
-Wara od niego on jest mój- Martha spojrzała swymi dużymi pięknymi oczami na Berry tak, że tamta wzruszyła ramionami i zapaliła papierosa totalnie mnie olewając.
-Mam... Panowie przy barze powiedzieli mi, że dużo panie umieją i mogą mnie wielu rzeczy nauczyć. Przyszedłem tu po to by posiąść tą wiedzę.
-Posiąść? Ciekawe słownictwo.- Martha patrzyła mi prosto w oczy a ja mogłem jedynie usiłować nie mrugać bo czegoś takiego jak jej spojrzenia nie było mi jeszcze dane zobaczyć, fakt ogólnie widziałem mało po przebudzeniu, ale ona była zjawiskiem porównywalnym do wschodu bądź zachodu słońca... jeszcze nie wiedziałem, który z tych procesów bardziej mnie zniewala.- Jak się nazywasz nieznajomy?
-Dominic proszę pani.
-Mów mi po imieniu jestem...
-Martha. Wiem mówił mi to Larry mój znajomy.
-Larry... Nie znoszę go ślini się na mój widok- wtrąciła Dżasmin.
-Wszyscy ślinią się na twój widok idiotko bo tylko ty tu tańczysz.-mruknęła Berry.
-Ja przynajmniej nie połykam- odparła z uśmiechem.
-Głupia cipa.- warknęła Berry.
-A tobie śmierdzi z dupy!- słodko odgryzła się Dżasmin.
-Zamknijcie się! Mamy gościa.-warknęła Martha.
-Kurwa no! Fajki mi się skończyły!- włączyła się Asja- Daj mi któraś z jedną.
-Spieprzaj nie dam ci, ostatnio zajebałaś mi całą paczkę.- oburzyła się Dżasmin.
-Przepraszam...
-No weź, nie bądź świnią Anoreksjo.
-Spierdalaj, tyle dostaniesz o!
-Wsadź se ten palec w swojego bobra!
-Przepraszam...
- Zamknijcie się! ZAMKNĄĆ RYJE!- ryknęła Martha.- kłócące się kobiety zamilkły.
-Przepraszam... Która z pań ze mną będzie dziś rozmawiać?- po trzecim razie wreszcie udało mi się dokończyć zdanie.
-Ja- powiedziała Martha.- Gdzieś się zatrzymał?
-W hotelu na przeciwko.
-Aaaaaa u tego dziwaka Seymura. No spoko, nie w takich warunkach się pracowało. Idziemy, na razie frajerki.- Martha z szelmowskim uśmiechem poklepała się po kieszeni- Będzie pranie.- dodała do nich, a one pokiwały głowami.
-Do widzenia paniom.- pożegnałem się.
- Taaaaa. A ty, Cycata weź od Seymura szlugi jak już tam idziesz- zwróciła się Asja do Marthy.
- Spoko. Mogę ci fundnąć po ,,robocie,,. Na razie.
One odpowiedziały każda co innego i ruszyliśmy do wyjścia. Poruszała se z gracją i pewnością, nie zwracała uwagi na spojrzenia męskich pożądliwych oczu. Przed wyjściem zdążyłem zerknąć na Larry'ego, który pokazał mi dwa wysoko uniesione w górę kciuki. Co to oznacza nie wiedziałem. Ostrzeżenie czy wyraz radości? W sumie nieważne teraz nic nie może mi się stać. Mam misję a te z reguły są długotrwałe.
Przeszliśmy przez jezdnię, ona śmiało weszła do hotelu. Seymur poruszył się na jej widok.
-Siema zgredzie.- powiedziała do niego.
-Tylko nie ty...- staruszek był wyraźnie niezadowolony.
-Nie dygaj, każde z nas ma swoją pracę ja nie wcinam się w twoją ty w moją.
-Taaaaak, wiedziałem, że ten młody przywlecze tu którąś z was. Masz mi uważać na łóżko rozumiesz? Ostatnio jak tu byłyście to został syf i zniszczenie.
-Wiem, ale przecież to był zespół metalowy.
- Pamiętam trudno nie pamiętać co drugiego słowa ,,Szatan,, i ,,Obciągniesz mi jeszcze raz,,. Telewizor się sfajczył a żyrandol wyleciał oknem.
-Ten młody jest spokojny i chyba trochę nie teges...
-To znaczy?- wtrąciłem
-Nic cukiereczku.-odparła- Chodź ,,porozmawiamy,,.
-Dziękuję. Mam naprawdę wiele pytań.
- Spoko taka moja praca.
-Tylko go nie wymęcz za bardzo- powiedział Seymur nim zaszył se w swojej ciemni.
-Żarcik, ha ha.- mruknęła.- Który pokój?- zwróciła się do mnie?
-Sześć.
-Hmmm tam jeszcze nie byłam. No otwieraj.
Zrobiłem co prosiła.
-Jezu jaki syf. Gorszego pokoju ci nie mógł dać. I pachnie rzygami. Otworzę okno i bierzemy się do roboty.
-Dobrze.
Szybkim szarpnięciem otworzyła je na oścież, po czym odwróciła się i ruszyła do mnie. Zarzuciła mi ręce na szyje i pocałowała w szyję. Było to bardzo miłe ale nie poczułem w tym emocji, był to zimny pocałunek.
-Co robisz?
-Rozgrzewam twoje zmysły.
-Nic nie czuję.
Dotknęła mojej ręki swoją i położyła mi ją na krągłej dużej piersi.
-A teraz?
-Czy ja mam prawo to robić? Dziwnie się czuję.
-Jeeeezu prawiczek. No nic, trudno.- uklękła przede mną i zaczęła majstrować przy spodniach. Odsunąłem się gwałtownie.
-Ał mogłeś mi paznokcie połamać. Chcesz tego cz se jajca robisz?
-Chcę porozmawiać.
-Porozmawiać... Rozumiem. Taki fetysz. W takim razie usiądziemy i pogadamy.
- Dziękuję. Mam wiele pytań.
- No cóż. Pytaj.
No i zaczęła się nasza rozmowa...

sobota, 17 grudnia 2011

Rozdział 12: Bar


Rozdział 12

BAR

Kilka godzin później rozpoczął się mój pierwszy dzień w zewnętrznym świecie. Spojrzałem przez okno, było całe czymś zasmarowane tak, że ledwo widziałem, co za nim było. Ale na pewno było jasno. Poczułem w okolicy miednicy coś nieprzyjemnego... jakby coś chciało ze mnie wyjść. No i pewna część ciała też nie była taka jak zwykle... Poszedłem więc do łazienki. Miałem ochotę usiąść, Sedes, szary, i pełen pęknięć był otwarty, Zdjąłem dolne części ubrania i usiadłem na nim. Było to oczyszczające doświadczenie, byłem potem dużo lżejszy. Wyszedłem z łazienki i usiadłem na łóżku zacząłem zastanawiać się jak spożytkować ten dzień. Starszy pan polecił mi bar więc postanowiłem go odwiedzić. Zamknąłem pokój i zszedłem na dół.
-Dzień dobry- bezzębny staruszek ukłonił mi się ze swojego stanowiska.
-Dzień dobry- odparłem.
-Jak się spało? -w pytaniu była wyraźna złośliwa nuta.
-Dobrze, lepiej niż w szpitalu- odparłem.- Idę do tego baru co mi go pan polecił. Zostawię tylko klucze.
-Naturalnie, życzę miłego dnia.- staruszek uśmiechnął się tak samo nie szczerze co zazwyczaj.
Wyszedłem na zewnątrz i wtedy mnie uderzyło. Wielka, gorąca złota kula, a obok mnóstwo białych, owalnych kształtów na niebie. Słońce i chmury. I ludzie, mnóstwo ludzi na ulicy, mijających mnie w pośpiechu, ocierających się i gadających przez małe urządzenie lub z towarzyszami. Nie zwracali uwagi na to co było w górze... I były też pojazdy na kołach wymijające się z lewa i prawa. Musiałem przeczekać aż na kilka sekund zrobi się pusto by przejść na stronę z barem. Udało się. Miałem dość zgiełku więc postanowiłem szybko wejść do środka. Trafiłem z deszczu pod rynnę, w środku pachniało papierosami, potem i alkoholem. Przy ladzie siedzieli spasieni czterej mężczyźni, jeden z nich zagadywał kobietę wycierającą kufel. Nagle któryś gwizdnął i ich wzrok spoczął na mnie.
-Nowy przyszedł. Drwal jaki chyba- zaczął jeden- Choć młody do nas siadaj.
Wbiłem się pomiędzy jednego a drugiego.
-Lindo piwko i burgera dla nowego.
Chwilę potem dosłownie nadjechał spieniony kufel i talerz z wyraźnie przypaloną bułką z mięsem, serem i całą resztą. Zjadłem choć było niezbyt dobre i popiłem tym gorzkim, acz gaszącym pragnienie napojem.
-Jak się nazywasz?- zagadnął jeden.
-Dominic-odparłem.
-Miło mi. Ja jestem Larry, to są Karl, Andy i Eddy. No i jeszcze nasz skarb Linda.
-Ja bym się z nimi na twoim miejscu nie zadawała-powiedziała Linda- Tylko chleją i chleją nieroby jedne, a w głowie gówno mają.
-Zamknij się Lindo, możesz nam co najwyżej zrobić laskę, dobrze wiesz, że zasilamy twoją kasę.
-Pierdol się sam Larry, a chłopakowi nie zawracaj głowy pewnie przypadkiem tu trafił. Gdzie mieszkasz?
-Zatrzymałem się w hotelu naprzeciwko. Najwyżej na kilka dni.
-Czyli pan podróżnik?- wtrącił Zack.
-Myślę, że tak.
-A gdzie się dalej wybierasz?-ciągnął Zack.
-Hmmm, jeszcze nie wiem-zdałem sobie sprawy, że nie posiadam żadnego planu mojej wędrówki.-Mogę prosić jeszcze jednego...eee...burgera.
-Oczywiście już podaje.-odparła Linda.
-Jestem tu od niedawna i do końca nie wiem...W jakim miejscu się znajduję?
-He he he, ty chyba piłeś cały tydzień. Jesteś w Nowym Jorku, stolicy świata- ryknął Larry po czym walnął mnie w plecy- Wsuwaj burger nadjeżdża.
Drugi był znacznie lepszy od pierwszego ( nie był przypalony) i nawet smaczny, popiłem go piwem.
-Znowu nam kilku ubili, jebańcy!-krzyknął Karl i wskazał palcem ma sześcian, w którym zamknięty był schludnie ubrany mężczyzna mówiący wprost do nas. Sześcian stojący na półce był zresztą obiektem zainteresowania całego baru i zrobił się nie mały szum.
-Pieprzyć Arabów- krzyknął Eddy- Prawda Dominic?
-Mhhmmm- odparłem na wszelki wypadek.
-Lindo browarek dla wszystkich i dla naszego gościa też!-zagrzmiał Larry.
-Nie... ja...nie...
-Nie pierdol my stawiamy.
-Dobrze nie będę.
-He he dowcipniś- mruknął Eddy.
Chwilę później już piłem z nimi swoje drugie piwo. Gdy skończyłem wrzawa była już tak potężna, że zrobiło mi się nieswojo. Poza tym wnętrzności dawały mi wyraźny sygnał że robię coś złego.
-Ja już chyba pójdę-oznajmiłem.
-Czekaj zostań jeszcze z nami! Napij się jeszcze.-zagadnął Larry.
-Nie męcz chłopaka idioto, nie widzisz, że jest zmęczony?!- Linda trzasnęła Larrego w tył głowy.
-Suka...-mruknął.
-Słyszałam.
-Ile się należy?- zapytałem.-Za wszystko.
-Nowy jesteś dziś za darmo, znaj moją dobroć.-Linda puściła do mnie oko- A ty szmaciarzu trzymaj język za swoimi wypadającymi zębami.-dodała do Larrego.
-Młody wpadnij do nas jeszcze wieczorem. Wtedy przychodzą takie panie, dużo umieją i dużo wiedzą.- zaproponował Larry.- I nigdy stąd wieczorem nie wychodzą a jeżeli już to nie same.
Pytaj i żądaj odpowiedzi-przyszło mi do głowy.
-W takim razie przyjdę na pewno- odparłem z wyraźnym zadowoleniem a oni wybuchnęli śmiechem- Do zobaczenia.
-Taaaa na razie młody.-pożegnał mnie Larry a reszta kiwnęła głowami
Opuściłem bar poczekałem aż sznur pojazdów i ludzi się wyminie i wróciłem do hotelu. Staruszek kiwnął mi głową, wypuścił kłąb dymu ustami i zgasił papierosa.
-Podobało się?
-Tak było bardzo miło, poznałem fajnych ludzi. Wieczorem idę tam jeszcze raz.
-Rozumiem czyli musiało się panu bardzo spodobać.
-W sumie tak. Wieczorem ma być spotkanie z jakimiś mądrymi paniami.
-Taaaaa. Przepraszam za nie dyskretne pytanie... ale czy zamierza pan kogoś sprowadzić na noc?
-Eeeee chyba nie, a dlaczego pan pyta?
-Łóżka w naszym hotelu są... wymagają gruntownego remontu... także proszę być ostrożnym.
-Och przepraszam już nie będę po min skakać...Czy mogę prosić o klucz?
-Ależ oczywiście już daję. Proszę i do widzenia.
-Dziękuję i do widzenia.
Czułem się dziwnie. W moim żołądku panowała rewolucja a w głowie szumiało. Gdy wpadłem do pokoju ostrożnie położyłem się na łóżku i próbowałem zasnąć. Kilka godzin później po raz pierwszy w swoim życiu wymiotowałem. Kałuża ozdobiła i tak już brudną podłogę w łazience. Oczy zaszły mi łzami, kaszlałem i łapałem się za brzuch. Po jakimś kwadransie mi się poprawiło. Zastanawiając się nad przyczyną tego wypadku oczekiwałem wieczora. Wraz z nim miały nadejść panie a z paniami wiedza.