Rozdział 12  
BAR
Kilka godzin później rozpoczął się mój pierwszy dzień w zewnętrznym świecie. Spojrzałem przez okno, było całe czymś zasmarowane tak, że ledwo widziałem, co za nim było. Ale na pewno było jasno. Poczułem w okolicy miednicy coś nieprzyjemnego... jakby coś chciało ze mnie wyjść. No i pewna część ciała też nie była taka jak zwykle... Poszedłem więc do łazienki. Miałem ochotę usiąść, Sedes, szary, i pełen pęknięć był otwarty, Zdjąłem dolne części ubrania i usiadłem na nim. Było to oczyszczające doświadczenie, byłem potem dużo lżejszy. Wyszedłem z łazienki i usiadłem na łóżku zacząłem zastanawiać się jak spożytkować ten dzień. Starszy pan polecił mi bar więc postanowiłem go odwiedzić. Zamknąłem pokój i zszedłem na dół.  
 -Dzień dobry- bezzębny staruszek ukłonił mi się ze swojego stanowiska.
 -Dzień dobry- odparłem.
 -Jak się spało? -w pytaniu była wyraźna złośliwa nuta.
-Dobrze, lepiej niż w szpitalu- odparłem.- Idę do tego baru co mi go pan polecił. Zostawię tylko klucze.
-Naturalnie, życzę miłego dnia.- staruszek uśmiechnął się tak samo nie szczerze co zazwyczaj.  
 Wyszedłem na zewnątrz i wtedy mnie uderzyło. Wielka, gorąca złota kula, a obok mnóstwo białych, owalnych kształtów na niebie. Słońce i chmury. I ludzie, mnóstwo ludzi na ulicy, mijających mnie w pośpiechu, ocierających się i gadających przez małe urządzenie lub z towarzyszami. Nie zwracali uwagi na to co było w górze... I były też pojazdy na kołach wymijające się z lewa i prawa. Musiałem przeczekać aż na kilka sekund zrobi się pusto by przejść na stronę z barem. Udało się. Miałem dość zgiełku więc postanowiłem szybko wejść do środka. Trafiłem z deszczu pod rynnę, w środku pachniało papierosami, potem i alkoholem. Przy ladzie siedzieli spasieni czterej mężczyźni, jeden z nich zagadywał kobietę wycierającą kufel. Nagle któryś gwizdnął i ich wzrok spoczął na mnie.
 -Nowy przyszedł. Drwal jaki chyba- zaczął jeden- Choć młody do nas siadaj.
 Wbiłem się pomiędzy jednego a drugiego.
 -Lindo piwko i burgera dla nowego.
 Chwilę potem dosłownie nadjechał spieniony kufel i talerz z wyraźnie przypaloną bułką z mięsem, serem i całą resztą. Zjadłem choć było niezbyt dobre i popiłem tym gorzkim, acz gaszącym pragnienie napojem.
 -Jak się nazywasz?- zagadnął jeden.
 -Dominic-odparłem.
 -Miło mi. Ja jestem Larry, to są Karl, Andy i Eddy. No i jeszcze nasz skarb Linda.
 -Ja bym się z nimi na twoim miejscu nie zadawała-powiedziała Linda- Tylko chleją i chleją nieroby jedne, a w głowie gówno mają.
 -Zamknij się Lindo, możesz nam co najwyżej zrobić laskę, dobrze wiesz, że zasilamy twoją kasę.
 -Pierdol się sam Larry, a chłopakowi nie zawracaj głowy pewnie przypadkiem tu trafił. Gdzie mieszkasz?
 -Zatrzymałem się w hotelu naprzeciwko. Najwyżej na kilka dni.
 -Czyli pan podróżnik?- wtrącił Zack.
 -Myślę, że tak.
 -A gdzie się dalej wybierasz?-ciągnął Zack.
 -Hmmm, jeszcze nie wiem-zdałem sobie sprawy, że nie posiadam żadnego planu mojej wędrówki.-Mogę prosić jeszcze jednego...eee...burgera.
 -Oczywiście już podaje.-odparła Linda.
 -Jestem tu od niedawna i do końca nie wiem...W jakim miejscu się znajduję?
 -He he he, ty chyba piłeś cały tydzień. Jesteś w Nowym Jorku, stolicy świata- ryknął Larry po czym walnął mnie w plecy- Wsuwaj burger nadjeżdża.
 Drugi był znacznie lepszy od pierwszego ( nie był przypalony) i nawet smaczny, popiłem go piwem.
 -Znowu nam kilku ubili, jebańcy!-krzyknął Karl i wskazał palcem ma sześcian, w którym zamknięty był schludnie ubrany mężczyzna mówiący wprost do nas. Sześcian stojący na półce był zresztą obiektem zainteresowania całego baru i zrobił się nie mały szum.
 -Pieprzyć Arabów- krzyknął Eddy- Prawda Dominic?
 -Mhhmmm- odparłem na wszelki wypadek.
 -Lindo browarek dla wszystkich i dla naszego gościa też!-zagrzmiał Larry.
 -Nie... ja...nie...
 -Nie pierdol my stawiamy.
 -Dobrze nie będę.
 -He he dowcipniś- mruknął Eddy.
 Chwilę później już piłem z nimi swoje drugie piwo. Gdy skończyłem wrzawa była już tak potężna, że zrobiło mi się nieswojo. Poza tym wnętrzności dawały mi wyraźny sygnał że robię coś złego.
 -Ja już chyba pójdę-oznajmiłem.
 -Czekaj zostań jeszcze z nami! Napij się jeszcze.-zagadnął Larry.
 -Nie męcz chłopaka idioto, nie widzisz, że jest zmęczony?!- Linda trzasnęła Larrego w tył głowy.
 -Suka...-mruknął.
 -Słyszałam.
 -Ile się należy?- zapytałem.-Za wszystko.
 -Nowy jesteś dziś za darmo, znaj moją dobroć.-Linda puściła do mnie oko- A ty szmaciarzu trzymaj język za swoimi wypadającymi zębami.-dodała do Larrego.
 -Młody wpadnij do nas jeszcze wieczorem. Wtedy przychodzą takie panie, dużo umieją i dużo wiedzą.- zaproponował Larry.- I nigdy stąd wieczorem nie wychodzą a jeżeli już to nie same.
 Pytaj i żądaj odpowiedzi-przyszło mi do głowy.
  -W takim razie przyjdę na pewno- odparłem z wyraźnym zadowoleniem a oni wybuchnęli śmiechem- Do zobaczenia.
  -Taaaa na razie młody.-pożegnał mnie Larry a reszta kiwnęła głowami
  Opuściłem bar poczekałem aż sznur pojazdów i ludzi się wyminie i wróciłem do hotelu. Staruszek kiwnął mi głową, wypuścił kłąb dymu ustami i zgasił papierosa.
  -Podobało się?
  -Tak było bardzo miło, poznałem fajnych ludzi. Wieczorem idę tam jeszcze raz.
  -Rozumiem czyli musiało się panu bardzo spodobać.
  -W sumie tak. Wieczorem ma być spotkanie z jakimiś mądrymi paniami.
  -Taaaaa. Przepraszam za nie dyskretne pytanie... ale czy zamierza pan kogoś sprowadzić na noc?
  -Eeeee chyba nie, a dlaczego pan pyta?
  -Łóżka w naszym hotelu są... wymagają gruntownego remontu... także proszę być ostrożnym.
  -Och przepraszam już nie będę po min skakać...Czy mogę prosić o klucz?
  -Ależ oczywiście już daję. Proszę i do widzenia.
  -Dziękuję i do widzenia.
  Czułem się dziwnie. W moim żołądku panowała rewolucja a w głowie szumiało. Gdy wpadłem do pokoju ostrożnie położyłem się na łóżku i próbowałem zasnąć. Kilka godzin później po raz pierwszy w swoim życiu wymiotowałem. Kałuża ozdobiła i tak już brudną podłogę w łazience. Oczy zaszły mi łzami, kaszlałem i łapałem się za brzuch. Po jakimś kwadransie mi się poprawiło. Zastanawiając się nad przyczyną tego wypadku oczekiwałem wieczora. Wraz z nim miały nadejść panie a z paniami wiedza.
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz