poniedziałek, 12 grudnia 2011

Rozdział 7: Pismo


Rozdział 7


PISMO


Myślałem, czułem, mówiłem...Myliłem się w liczbach, myliłem też niektóre przedmioty, ale to i tak nie miało dużego znaczenia. Ważne było, że moje ręce były już w pełni zdrowe. W kilka minut opanowałem trzymanie długopisu. Nie miałem na czym oprzeć kartki, od pasa w dół byłem wciąż martwy.
-Tato daj mi coś pod to
-Pod kartkę? A co będziesz pisać?- zdumiał się- Przecież nie znasz liter.
-Ale znam słowa. Wiem jak wyglądają. Wiem, że słowo ,,lampa,, składa się z pięciu części.
-Nie części, liter.
-Tak, liter. Widzę je. O tu.- pokazałem długopisem na skroń.
-Widzisz litery?
-Tak, liczb nie ale litery tak. Widzę ich kształt.
-Napiszesz coś?
-Podaj słowo.
-Słowo...Niech będzie ,,tata,,.
-Dobrze. TATA. Już wiem T... dwie kreski...pionowa i pozioma łączą się...w słowie pojawia się dwa...tak, dwa razy. A... Trzy kreski jak złączone ze sobą palce dłoni ale nie złożone, oddalone i linia które je przecina... Także dwa razy w słowie. No i jest, choć i zobacz.
-Rzeczywiście...Hej wygrałem dziesięć tysi!
-Co to tysie?
-Tysiące. Bardzo duża liczba.
-Tysiące? Czego?
-Pieniędzy!
-Co to?
-Coś takiego- tata pogrzebał w kieszeni i wyjął kawałek papieru i coś błyszczącego i okrągłego.
-Tu są słowa... Na papierze... D-z-i-e-s-i-ę-ć d-o-l-a-r-ó-w. Dziesięć dolarów. Co to dolarów?
-Dolar... Tym się płaci.
-Płaci? Za co?
-Za wszystko. Moment...Ty... przeczytałeś napis na banknocie?
-Jeśli ten... eeee... bank-not to dolar to tak.
-Kochanie, panie doktorze, szybko!- wrzasnął tata.
Wbiegli. Ojciec pokazał im kartkę.
-Pan sobie kpi. To nie możliwe by napisał nie władając rękoma... Jasny gwint on do mnie MACHA!
-Dzień dobry panie doktorze- powiedziałem- Mogę prosić inną kartkę?
-Tak jasne- tata dał mi kolejną.
-Napisz ,,mama,,-poprosiła moja rodzicielka.
-Nie, za łatwe ma dwa razy ,,a,, a je już znam.
-Napisz ,,doktor,, a najlepiej ,,habilitowany,,.-podpowiedział lekarz.
-To nie fair może się pomylić w pisowni-odparł ojciec.
-I tak już mnie pan oskubał z kasy, przynajmniej mi satysfakcja zostanie...
-Nic z tych rzeczy ,,DOKTOR HABILITOWANY,, jak żywy- odparła matka.
-Skąd wiesz jakich użyć liter?- facet w białym kitlu złapał się za głowę.
-Wiem i już. Czytać też umiem.
-Ale...CO?
-Niech mi pan da no...co to jest to z obrazkami i słowami?
-Gazeta, masz-podał mi.
-New York Times-przeczytałem.
-Chłopaki na sympozjum mi nie uwierzą...
-Panie doktorze co dalej?-zapytała matka.
-Z czym?
-Z edukacją!?
-Eeee... Nie wiem! Do diabła to geniusz! Dominiku co chciałbyś wiedzieć? Czego nauczyć?
-Wiedzieć wszystko i nauczyć wszystkiego- odparłem zgodnie z prawdą.
-No tak... A teraz?
-Chce liczyć.
-Przyniosę ci tablice do badania wzroku. Są tam litery, liczby, różne przedmioty i w ogóle.
-Dziękuje.
-Nie ma za co. Taki gratis do tych tysiaków dla twojego ojca. Tylko za co ja kupie tablice z napisem CUDOWNE UZDROWISKO?
Wszyscy się zaśmiali. Do wieczora umiałem już wszystkie podstawowe czynności matematyczne. To był wyczerpujący dzień. Zasnąłem bardzo szybko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz