Rozdział 7
PISMO
  Myślałem, czułem, mówiłem...Myliłem się w liczbach, myliłem też niektóre przedmioty, ale to i tak nie miało dużego znaczenia. Ważne było, że moje ręce były już w pełni zdrowe. W kilka minut opanowałem trzymanie długopisu. Nie miałem na czym oprzeć kartki, od pasa w dół byłem wciąż martwy.
  -Tato daj mi coś pod to
  -Pod kartkę? A co będziesz pisać?- zdumiał się- Przecież nie znasz liter.
  -Ale znam słowa. Wiem jak wyglądają. Wiem, że słowo ,,lampa,, składa się z pięciu części.
  -Nie części, liter.
  -Tak, liter. Widzę je. O tu.- pokazałem długopisem na skroń.
  -Widzisz litery?
  -Tak, liczb nie ale litery tak. Widzę ich kształt.
  -Napiszesz coś?
  -Podaj słowo.
  -Słowo...Niech będzie ,,tata,,.
  -Dobrze. TATA. Już wiem T... dwie kreski...pionowa i pozioma łączą się...w słowie pojawia się dwa...tak, dwa razy. A... Trzy kreski jak złączone ze sobą palce dłoni ale nie złożone, oddalone i linia które je przecina... Także dwa razy w słowie. No i jest, choć i zobacz.
  -Rzeczywiście...Hej wygrałem dziesięć tysi!
  -Co to tysie?
  -Tysiące. Bardzo duża liczba.
  -Tysiące? Czego?
  -Pieniędzy!
  -Co to?
  -Coś takiego- tata pogrzebał w kieszeni i wyjął kawałek papieru i coś błyszczącego i okrągłego.
  -Tu są słowa... Na papierze... D-z-i-e-s-i-ę-ć d-o-l-a-r-ó-w. Dziesięć dolarów. Co to dolarów?
  -Dolar... Tym się płaci.
  -Płaci? Za co?
  -Za wszystko. Moment...Ty... przeczytałeś napis na banknocie?
  -Jeśli ten... eeee... bank-not to dolar to tak.
  -Kochanie, panie doktorze, szybko!- wrzasnął tata.
  Wbiegli. Ojciec pokazał im kartkę.
  -Pan sobie kpi. To nie możliwe by napisał nie władając rękoma... Jasny gwint on do mnie MACHA!
  -Dzień dobry panie doktorze- powiedziałem- Mogę prosić inną kartkę?
  -Tak jasne- tata dał mi kolejną.
  -Napisz ,,mama,,-poprosiła moja rodzicielka.
  -Nie, za łatwe ma dwa razy ,,a,, a je już znam.
  -Napisz ,,doktor,, a najlepiej ,,habilitowany,,.-podpowiedział lekarz.
  -To nie fair może się pomylić w pisowni-odparł ojciec.
  -I tak już mnie pan oskubał z kasy, przynajmniej mi satysfakcja zostanie...  
  -Nic z tych rzeczy ,,DOKTOR HABILITOWANY,, jak żywy- odparła matka.
  -Skąd wiesz jakich użyć liter?- facet w białym kitlu złapał się za głowę.
  -Wiem i już. Czytać też umiem.
  -Ale...CO?
  -Niech mi pan da no...co to jest to z obrazkami i słowami?
  -Gazeta, masz-podał mi.
  -New York Times-przeczytałem.
  -Chłopaki na sympozjum mi nie uwierzą...
  -Panie doktorze co dalej?-zapytała matka.
  -Z czym?
  -Z edukacją!?
  -Eeee... Nie wiem! Do diabła to geniusz! Dominiku co chciałbyś wiedzieć? Czego nauczyć?
  -Wiedzieć wszystko i nauczyć wszystkiego- odparłem zgodnie z prawdą.
  -No tak... A teraz?
  -Chce liczyć.
  -Przyniosę ci tablice do badania wzroku. Są tam litery, liczby, różne przedmioty i w ogóle.
  -Dziękuje.
  -Nie ma za co. Taki gratis do tych tysiaków dla twojego ojca. Tylko za co ja kupie tablice z napisem CUDOWNE UZDROWISKO?
  Wszyscy się zaśmiali. Do wieczora umiałem już wszystkie podstawowe czynności matematyczne. To był wyczerpujący dzień. Zasnąłem bardzo szybko.
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz