czwartek, 15 grudnia 2011

Rozdział 10: Wyjście


Rozdział 10


WYJŚCIE


Zapewne zastanawiacie się skąd wiedziałem jak długo mam czekać na zapadnięcie zmroku. Musicie więc wiedzieć że udało mi się obliczyć jak długo trwa mój dzień a także, że udało mi się pojąć iż dzień jest jakby wciąż zapalonym światłem na sali a noc zapada gdy zostaje ono wyłączone. W momencie kiedy korytarze stały się ciemne i puste (były takie przez cały czas mojego oczekiwania jakby przygotowane na moje przez nie przejście) wiedziałem, że nadeszła ta chwila. Wstałem, założyłem plecak i ruszyłem przez korytarz w poszukiwaniu wyjścia. Mijałem pary stojących na przeciwko siebie drzwi, mijałem szczelnie pozasłaniane okna, rośliny w donicach, tablice z ogłoszeniami bądź plakatami i automaty do kawy lub ze słodyczami. I oto na mojej drodze pojawiła się pierwsza przeszkoda: długie proste schody prowadzące na parter. Chodzić a schodzić to jak wiadomo diametralna różnica którą najbardziej odczuwają małe dzieci mocno trzymające matkę za rękę podczas pokonywania gigantycznych w ich mniemaniu stopni. Ja czułem dokładnie to samo: strach przed upadkiem, moje palce zbielały od trzymania poręczy, a oczy kłamały twierdząc, że odległość pierwszego stopnia do ostatniego zdaje się nie mieć końca. Powoli noga za nogą pokonywałem odległość w dół w dół w dół. Kiedy doszedłem do ostatniego stopnia byłem z siebie niezmiernie dumny. Mroczne korytarze stały przede mną otworem, minąłem recepcję całkowicie pustą i martwą i rozejrzałem się w poszukiwaniu głównego wyjścia. Skręciłem w lewo i zobaczyłem podwójne rozsuwające się drzwi, były oszklone, lecz widziałem za nimi jedynie ciemność. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w ich stronę. Zatrzymałem się w połowie drogi.
-Żegnajcie gdziekolwiek jesteście- szepnąłem i ruszyłem dalej. Drzwi cichutko się rozsunęły i po raz pierwszy w życiu poczułem smak nocnego powietrza. I zobaczyłem zewnętrzny świat. Przede mną rozciągał się park, drzewa poruszane wiatrem szumiały kojąco. Spojrzałem w górę... Na niebie błyszczały maleńkie punkciki. Gwiazdy- jak mi potem powiedziano- piękne, układające się w kształty przeróżnych przedmiotów... A prócz nich, kula... biała wisząca wysoko kula jakby patrząca wprost na mnie. Księżyc... Razem tworzące nieboskłon nocny, pełen magii, strachu i zwiastujące nadejście dnia. Dlaczego to właśnie noc miałem zobaczyć jako pierwszą? Zrobiło mi się zimno, a ponieważ nie mogłem już wrócić do szpitala zacząłem się rozglądać za miejscem w którym mógłbym się przespać. Przeszedłem przez park nie oglądając się za siebie. Kiedy wyszedłem z parku ujrzałem mnóstwo budynków wielkich i małych stojących obok siebie, płonących neonami, mrugających oślepiająco. Ale ludzi na ulicy nie było. Byłem tylko ja jakby zostali usunięci na moje powitanie. Zgłodniałem więc zajrzałem do plecaka, natrafiłem wtedy przypadkiem na zeszyt. Otworzyłem na pierwszej stronie: był na niej wyraz ,,HOTEL,,. Zacząłem się zastanawiać co to jest ten hotel gdy nagle mój wzrok spoczął na wielkim neonie który głosił dokładnie to samo co wyraz na kartce. Acha, czyli hotel to budynek. Poszedłem więc w jego stronę, stanąłem przed jego drzwiami i w końcu postanowiłem do niego wejść...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz