piątek, 16 grudnia 2011

Rozdział 11: Hotel

Rozdział 11

HOTEL

Blade światło padało na pomieszczenie w którym niepewnie stanąłem. Niewiele było w nim widać, za to czułem ohydny zapach dymu, którego źródła jak na razie nie potrafiłem umiejscowić. Zakaszlałem i zamachałem ręką przed sobą by pozbyć się smrodu.
-Pan nie palący jak widzę- usłyszałem z ciemności.
-Nie, chyba nie- odparłem szukając wzrokiem pytającego.
-No cóż nasz klient, nasz pan, chociaż ostatnio to ja sam se panem jestem he he. Już gaszę.- głos świadczył, że człowiek z którym mam do czynienia, nie należał do najmłodszych i prawdopodobnie cierpiał na jakąś ciężką chorobę. Wreszcie wyszedł z zakrywającego jego miejsce pracy cienia i powoli poczłapał do mnie. Nie przypominał ludzi których do tej pory spotkałem, jego twarz była pełna głębokich linii, oczy były zwężone, włosów miał niewiele, a zębów nie zauważyłem wcale. Za to czułem, że ma za sobą bogaty bagaż doświadczeń, problemów i przeżyć w przeciwieństwie do mnie.
- Pan z kapeli rockowej?- zapytał z podejrzliwym uśmiechem.
-Nie ja ze szpitala. Dopiero wyszedłem.
-Ze szpitala...rozumiem. Nie tacy jak pan tu gościli, wytrzymam- mruknął.-Niech pan tak nie stoi, późno już czas na spanie. Masz pan tu klucz, piętro czwarte. I radzę schodami, winda nie działa. A jeszcze jedno... pan na ile nocy?
- Ja... jeszcze nie wiem.
-Mhmmm, no to ja panu tylko powiem, że u mnie to pięć dolców za nockę. I jeśli łaska poproszę z góry- wyciągnął rękę. Zakłopotałem się na chwilę...a no tak chce pieniędzy. Pogrzebałem w plecaku i wyjąłem plik banknotów na którego widok starzec podniósł brwi do góry.
-Proszę- nie wiedziałem, że umiejętność liczenia tak szybko się przyda.
-Mhmmm, jakby co to na górze jest telefon, jakby problem był to pan dzwoni. Acha no i na koniec...Śniadania to pan u nas raczej nie zje... Więc... Tam na przeciwko jest bar, speluna straszna ale żarcie dobre. I wódka dobra.
-Dziękuję pewnie skorzystam.
- Życzę miłej nocy, że się tak wyrażę.
-A dziękuję, wzajemnie.
Staruszek odprowadził mnie wzrokiem, po czym wsadził pięć dolców do kieszeni i wrócił do swojej ciemności. Kiedy wchodziłem po schodach duszący zapach powrócił, widocznie właściciel uznał, że już może swobodnie zapalić i zrobił to. Ja tymczasem ostrożnie pokonywałem stopnie (tym razem prowadzące do góry), gdy już mi się to udało zacząłem szukać pokoju numer sześć. Prowadził do nich brudny korytarz i równie brudne, obdrapane drzwi. Zastanowiłem się jak to się robi. Jak się je otwiera. Acha klucz. No dobra tylko co z nim zrobić? Zacząłem macać powierzchnię drewna ( to nie był dobry pomysł moje ręce zrobiły się czarne) no i natrafiłem za to co chciałem. Zamek. Umieściłem w nim ostrożnie klucz. Nic się nie stało. Czyli trzeba zrobić coś jeszcze. Pchnąłem drzwi, bez skutku. Pociągnąłem za klamkę- nic. Czyli trzeba coś z kluczem zrobić. Zacząłem nim poruszać aż wreszcie wykonał on pełen obrót, coś szczęknęło i drzwi się uchyliły. Acha... Tak to działa... Wszedłem do środka. W pokoju było łóżko mała szafka a na niej... no ten, o telefon i mała lampka. No i było też wejście do jeszcze innego pokoju tyle, że już otwarte. Nie będę się ośmieszać jeszcze bardziej i przywoływać nazw jakimi wtedy określałem łazienkę wannę, prysznic (zardzewiały i niedziałający), umywalkę i sedes. Ale czułem że to bardzo ważne dla mnie pomieszczenie. Rzuciłem plecak na łóżko, otworzyłem go i wyjąłem z niego to jedzenie które mi wcześniej przygotowano. Było pyszne, choć nie wiedziałem z czego zrobione. Popiłem je herbatą z termosu po czym w ubraniu walnąłem się na pościel. Zmęczony samemu nie wiedzieć czym zasnąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz