niedziela, 8 stycznia 2012

Rozdział 17: Anioł


Rozdział 17

ANIOŁ

-Obudź się... Dominic... Obudź się.
Fala ciepła przeszyła moje ramię. Energia przechodziła przez ubranie wprost do moich żył podnosząc temperaturę krwi.
-Obuuuuudź się.- eteryczny głos przebijał się w sam środek mojego mózgu.
Moje powieki, powoli się rozszerzały. Postać stojąca nade mną rozświetlała mroki cmentarza. Biła od niej niesamowita jasna aura oślepiająca mnie.
-Czy ja umarłem?
-Nie, to był tylko zły sen- odpowiedziała melodyjnie postać.
-Sen?
-Twój umysł miał nocną wizję. Kumulację myśli.
-Ale... Gonili mnie, dopadli, martwi ludzie... zjedli, rozszarpali.
-Nic takiego nie miało miejsca mój drogi. Rozejrzyj się. Oni wciąż wiecznie śpią.
Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do jej blasku zacząłem się rozglądać wokół siebie. Rzeczywiście, ani jedna płyta nie była pęknięta, było cicho jak makiem zasiał i tylko ona nie pasowała do tego obrazka.
-A ty, jesteś prawdziwa?
Uśmiechnęła się przecudnie. Jej jasne niebieskie oczy przez ułamek sekundy zrobiły się jeszcze jaśniejsze, długie blond włosy zafalowały.
-Tak, jestem.
-A kim jesteś i co tu robisz?
-Jestem Kathrin. Jestem tu ponieważ Ty tu jesteś.
-Nie rozumiem.
-Nie musisz.
-Jesteś do Niego?- moja ręka powędrowała odruchowo do listu, nagle zdałem sobie sprawę, że jestem z obcą osobą w bardzo złym miejscu i mimo że była niesamowicie piękna budziła mój niepokój.
-Tak.
-Jesteś... aniołem?
-Zgadza się.
-Ale ja teraz nie śnię?
-Nie- uśmiechnęła się ponownie.
-A masz skrzydła?
-Mam.
-Pokarzesz mi?
-Pokażę Ci o wiele więcej. Złap mnie za rękę. Śmiało. Zobaczyłem jak rozpościerają jej się błękitne puszyste skrzydła.
Miała bardzo ciepłą skórę. Kiedy jej dotknąłem poświata oplotła i mnie. Nogi oderwały mi się od ziemi...
- Co się dzieje?
-Nie bój się. Nie bój się Dominic.
-Znasz moje imię?
-Tam wszyscy je znają.
-Tam?
-W niebie.
-Chcesz mnie tam zabrać?
-Nie. Żywi tam nie trafiają.
-To w takim razie...
-Masz lęk wysokości?
-Ni... nie wiem?
-Więc spójrz w dół Dominic.
Wisiałem w powietrzu. Wszystko pode mną było rozmiaru może pudełek po zapałkach, drzewa były małymi zielonymi kulkami. Kathrin machnęła ręką i mroczne przytłaczające niebo chmury rozstąpiły się i ukazały się gwiazdy i księżyc, piękne i majestatyczne. A przed moim wzrokiem roztaczało się miasto. Miasto, które nie spało. Czuć było, że te mróweczki które były samochodami miały swoich kierowców, żywych, pędzących na imprezy, randki, do żon lub kochanek, tak dalekich od miejsca wiecznego snu, nad którym ja lewitowałem. Setki świateł w wieżowcach, neony odległych reklam...
-To wszystko aż tętni życiem prawda?- zaśpiewała mi wprost do ucha Kathrin.
-Wygląda przepięknie.
-Prawda? A wiesz, że to jest tylko malutka część tego świata? Jak jedno piórko w moim skrzydle.
-Świat jest ogromny?
-Pokażę Ci.
Zaczęliśmy się wznosić jeszcze wyżej , wszystko malało w zastraszającym tempie. Księżyc rósł coraz bardziej, przebijaliśmy się przez atmosferę, jakiekolwiek kształty, które mogły być pracą ludzkich rąk zniknęły z pola widzenia.
-To jest świat. Mówi się na to kula ziemska, to Twoja planeta Dominicu.
Spoglądałem na Świat. Byłem w nim tylko małym nic nie znaczącym punkcikiem. A miałem zadecydować o jego losie.
- I na tym świecie żyje tak wielka ilość ludzi, że nie jesteś w stanie sobie tego póki co wyobrazić.-rzekła Kathrin
- I ja mam zadecydować o ich losie? Jakim prawem?
-Boskim. Pan nakazał Ci to zrobić więc to zrobisz.
-Ale ja nie chcę ich unicestwić. Wiem to tu i teraz.
-Nie, nie wiesz. Tak Ci się tylko wydaje.
-Chcesz mi powiedzieć, że zmienię zdanie?
-Nie miałam tego na myśli. Mam na myśli to, że jeszcze nie jesteś gotowy do podjęcia decyzji. Możesz ją podjąć jedynie na Ziemi. To po pierwsze. Po drugie nie będziesz wszystkiego pamiętać kiedy wrócisz na nią. Nie mogę na to pozwolić. Nie będziesz pamiętać mnie.
-Jak to? Więc po co mi to pokazujesz?
-Dominic, mój drogi. To, że nie będziesz pamiętać mnie, nie znaczy że nie będziesz pamiętać pewnych obrazów. Wiedzy której Ci przekażę. Uważaj, lądujemy.
-Lądujemy? Na księżycu?
-Tak, kiedyś zanim jeszcze zaczął się Twój rozdział w tym świecie, ludzie już tu byli.
-Byli? Tu? Tak daleko od Ziemi? Ale... po co?
-Widzisz tą flagę? Flagę Stanów? Ludzie od zarania dziejów chcieli podbijać świat. Kiedy podbijanie siebie nawzajem im się znudziło, zaczęli szukać dalej aż trafili tutaj. Weź sobie pamiątkę.
-Pamiątkę?
-Kamień z księżyca.
-Och...
-Śmiało. Nie będziesz widzieć skąd go masz ale i tak się go nie pozbędziesz.
-Czy Bóg mną manipuluje? Moim umysłem? Moimi poczynaniami? Bo tak to wygląda.
-Mój drogi On Ci tylko pomaga.
-Ale... a zeszyt? A miejsca do których muszę po kolei iść?
-To tylko podpowiedzi. Tylko Ty decydujesz, że do nich idziesz.
-A Bóg nie grzebie mi w głowie i nie karze tam czasem iść?
-A uważasz że jest dobry czy zły?
-Chyba dobry...
-Chyba? Nie wiesz co sądzisz o Stworzycielu tego świata a jesteś pewien, że wiesz jakie jest jego dzieło?
-Ja...
-Jesteś zagubionym małym chłopcem w wielkim świecie. Dla większości tego świata jesteś nic nie znaczącym... patrząc na Ciebie mogę do śmiało powiedzieć... bezdomnym narkomanem.
-Ja nie mam domu. To prawda.
-Nie to miałam na myśli. Jeszcze zdążysz spotkać na swojej drodze ludzi których teraz przypominasz.
-Jakich?
-Sam zobaczysz mój drogi. Dawno się w lustrze nie widziałeś prawda?
-Owszem.
-Nawet nie wiesz jak dużo zmian i w jak szybkim tempie Cię czeka.
-Co masz na myśli?
-Nie mogę Ci powiedzieć. Wszystko w swoim czasie.
Moje stopy delikatnie dotknęły powierzchni księżyca wzniecając pył. Odbiłem się od niej, Kathrin wciąż mnie trzymała.
-Tu jest słabsza grawitacja.
-To znaczy?
-To tak siła. Chodzisz po ziemi poprzez siłę która Cię przyciąga.
-Myślałem, że to Bóg nauczył mnie chodzić.
-Och po części to prawda bo stworzył wszystkie ku temu potrzebne elementy, w tym grawitację właśnie. Prawdą jest to, że Bóg przyspieszył Twoją rehabilitację byś mógł ruszyć w świat.
-Co się stało z moimi rodzicami.
-Nawet gdybym Ci powiedziała i tak byś tego nie pamiętał.
-Aż tak ważne jest bym nie poznał prawdy?- w końcu udało mi się odpowiednio wyważyć ruchy i dosięgnąć kamyka, który mi się spodobał. Upchnąłem go w wolnej kieszeni.
-Tak. Jak już wspominałam wszystko w swoim czasie. Póki co jesteś na samym początku. Nie masz nawet elementarnej wiedzy o świecie. To, że przeczytałeś Pismo Święte nie znaczy, że tak wygląda świat. I że ludzie według niego postępują.
-Nie wiem o co mogę zapytać... bo nie wiem na co możesz odpowiedzieć.
-Musisz się spieszyć. Moja warta przy Tobie dobiega końca.
-Mówiłaś, że ludzie od zawsze chcieli coś podbijać, że podbijali się między sobą... Po co to wszystko?
-To dobre pytanie choć odpowiedź na nie jest bardzo smutna. Mówi się na to „władza”. Ludzie od zawsze dążyli do tego by utrzymywać nad sobą kontrolę, biją się o to kto wyżej wejdzie i jak wysokie stanowisko będzie sprawował. Prowadziło to potem do bardzo groźnego trwającego wciąż choć w wyciszeniu zjawiska jakim jest wojna. Wojna pochłania setki istnień. Śmierć najczęściej to o nią ostrzy swoją kosę...
-Co masz na myśli?
-A Tobie o co chodzi?
-O tą kosę...
-Widzisz, ze śmiercią jest jak z rolnikiem, który zbiera swoje plony, które sam wcześniej zasadził. Tyle, że w tym przypadku, sieje Bóg a zbiera Śmierć.
-A ta cała wojna?
-Może być na tle władzy ale też pieniędzy. Taaaak, mówię o tych śmiesznych papierkach, które masz przy sobie. Ludzie potrafią je utaplać we krwi byleby tylko były ich.
-A czy wojnę można powstrzymać?
-Można... Ty możesz.
-Ja?! Ale jak?!
-Jeszcze tego nie wiesz.- uśmiechnęła się tak, że zaparło mi dech.
-Ale dlaczego ja? Kto podjął za mnie tą decyzję?! Czy ktoś mnie zapytał o zdanie?- wezbrał we mnie bunt. Widziałem w końcu cały świat i należał on do mnie. Dostałem nad nim władzę o którą przecież nie prosiłem.
Na twarzy Kathrin pojawił się kpiący uśmiech. Miałem wrażenie, że ona nie potrafi być poważna nawet mówiąc o tak złych tematach jak wojna.
-Czy ktoś pytał Cię o zdanie? Jeszcze jakiś czas temu nie umiałeś mówić prawda? A poza tym po przeczytaniu listu po prostu ruszyłeś w drogę. Masz misję prawda? Masz cel w życiu. Wiesz nie wszyscy mają tyle szczęścia. Wiele osób nie wie jaki jest sens ich życia. Ty masz szansę dać im nadzieję na lepsze jutro.
-Albo im ją odebrać.- wtrąciłem.
-Tak, to też nie jest wykluczone. Świat nie jest czarny lub biały. Ma wiele odcieni, wśród nich mnóstwo mrocznych. Ziemia jest okrągła. Po drugiej stronie globu jest teraz dzień. Wiedziałeś o tym?
-Ach więc co tak się zmienia...
-Jeśli nie znajdziesz sobie wielu ciepłych kątów podczas swojej wędrówki poznasz nie takie zimno jak tej nocy. Jeszcze nie odczułeś na swych barkach zimy... Deszczu. Ani upału tak doskwierającego , że marzysz tylko o tym by wejść do lodowatej wody. Teraz będzie coraz zimniej. Nadchodzi jesień. Z nią nadejdą i mroczne dni w Twoim życiu. Ale pamiętaj o jednym Dominic. Nie poddawaj się.
-Nie poddawaj się.- powtórzyłem.
-Dokładnie.- Kathrin po raz kolejny oślepiła mnie blaskiem swoich zębów.- A teraz wracamy na Ziemię.
Wyglądało to jakbyśmy zjeżdżali po niewiarygodnie długich schodach ruchomych. Odwróciłem się, teraz to księżyc malał a Ziemia rosła. Z rozchylonymi ustami obserwowałem komety, umierające i rodzące się gwiazdy i moją planetę coraz większą, powoli wchłaniającą mnie i anielicę. Przebiliśmy się przez chmury, znowu zobaczyłem rozświetlone miasto, widać było, że wkrótce nawiedzi je słońce. W końcu wylądowaliśmy dokładnie w miejscu startu przy ławce na której spałem.
-Czy mogę mieć jeszcze jedno pytanie?
-Niestety nie tym razem. Muszę już iść.
-Ale to znaczy, że jeszcze się zobaczymy.
Tylko się uśmiechnęła. A potem gwałtownie się do mnie przysunęła i mocno pocałowała w same usta. Fala gorąca oplotła mnie od środka, zacząłem drżeć. Usłyszałem tylko w swojej głowie „Wybacz mi” i straciłem przytomność. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz