czwartek, 26 stycznia 2012

Rozdział 21: Proces



Rozdział 21


PROCES


Stałem przed lustrem w łazience trzymając w ręku dziwnie wyglądający przedmiot. Strażnik tłumaczył mi, że to maszynka do golenia, że za pomocą tego pozbędę się włosów. Dostałem też nożyczki do skrócenia włosów. I pianę. Nie bardzo wiedziałem jak tego wszystkiego użyć. Na początku złapałem się za długie dawno nie czesane włosy i jednym ruchem skróciłem o połowę. I tak ciąż sięgały mi poniżej ramion ale już tak nie ciążyły. Następnie je umyłem i wysuszyłem co sprawiło, że stały się miękkie i puszyste. Tymi samymi nożyczkami uciąłem moją długaśną brodę. Zacząłem czytać instrukcję użycia pianki i maszynki.
-Acha- mruknąłem do siebie. Ręce lekko mi się trzęsły, ostrza maszynki błyszczały. Odetchnąłem i rozpocząłem moje pierwsze w życiu golenie. Na początku szło całkiem nieźle dopóki na mojej twarzy nie pojawiła się pierwsza strużka krwi.
-Ał, ał, ał... to po to mi dali te chusteczki... no tak.
W końcu z mojej twarzy zaczęły znikać włosy a zaczęła pojawiać się gładka skóra. Rzecz jasna podczas tej czynności zaciąłem się w sumie pięć razy i co chwilę ścierałem krew. Kiedy już wszystko z siebie spłukałem mogłem w końcu pierwszy raz na siebie spojrzeć. Wyglądałem... całkiem zwyczajnie. Miałem niebieskie oczy, gęste brwi, dość prosty zwyczajny nos, sporą dolną wargę. Uśmiechnąłem się do siebie szeroko, policzki mi się zaokrągliły, pod oczami pojawiły dziwne linie, nos lekko zmienił swój kształt. Byłem zwykłym dwudziestolatkiem, któremu przydarzyło się coś niezwykłego, który został naznaczony... i którego czekał wedle tego co mówili policjanci koniec wolności. Moja historia po procesie miała dobiec końca. Jednak kiedy coś się opowiada trzeba temu dopisać ostatnich kilka rozdziałów.
-Wychodź już stamtąd- ponaglił mnie głos zza drzwi.
-Już już.- wyrwałem się z zamyślenia.
-Wracasz do celi dzieciaku. Jutro przyjdzie do ciebie twój adwokat z urzędu.
-Mhm.- wszedłem do mojej klitki.
Tej nocy nie mogłem spać. Bałem się nieznanego. Bałem się ludzi którzy mieli mnie oceniać. Przerażała mnie wizja tego, że „będę spędzać czas w ciemnym pudle” i że będę „bał się schylić po mydło” jak to mówili złośliwi funkcjonariusze. Miałem spędzić życie z ludźmi którzy popełnili straszliwe przestępstwa...
Rankiem na pół przytomny zorientowałem się, że mam gościa. Zerkał na mnie przez kratę schludnie ubrany mężczyzna z lekką obojętnością i zniecierpliwieniem.
Strażnik otworzył moją celę. Mężczyzna w garniturze wyciągnął do mnie rękę.
-Pan Dominic zgadza się?
-Tak.- uścisnąłem dłoń nieznajomego.
-Jestem Christopher Anderson i jestem pana adwokatem z urzędu.
-Rozumiem...
-Chciałbym z panem porozmawiać. Musimy omówić strategię pana obrony. Na osobności rzecz jasna- dodał patrząc na strażnika.
Facet zaprowadził nas do jakiegoś pokoju i zostawił samych. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. W końcu pan Anderson odchrząknął i zwrócił się do mnie:
-Czy wie pan jakie zarzuty na panu ciążą?
-Nie do końca.
Mężczyzna uniósł brwi do góry.
-Hmmmm... rozumiem. A więc jest pan oskarżony o morderstwo oraz o usiłowanie dokonania dwóch innych takich czynów.
-Nie popełniłem ich. Nie zabiłem nikogo.
-A więc nie przyznaje się pan do zarzuconych czynów, rozumiem. Są niestety dowody, które wskazują, że to pan dokonał tych czynów. Są także świadkowie.
-Świadkowie. Mówi pan o Henrym i Jerrym. To oni zabili Bena.
-A więc uważa pan, że został wrobiony?
-Tak, dokładnie.
-Na ciele ofiary są jedynie pana odciski palców, na narzędziu zbrodni także. Poza tym świadków jest więcej i każdy który został przesłuchany twierdzi, że groził pan tym, których pan oskarża.
-Ale to nie prawda! Ja nie zabiłem Bena.
-Przykro mi, ale sędzia ani ława przysięgłych nie uwierzą w to jeśli nie zobaczą dowodów, które mogłyby obciążyć tych których pan oskarża. A tych dowodów niestety nie mamy. Więc jedyne o co mogę się starać w pana przypadku to niższy wymiar kary. Ale na to musielibyśmy mieć dowody pana niepoczytalności. Wtedy moglibyśmy wynegocjować by nie trafił pan do więzienia do końca życia. Czy mogłoby być coś, jakiś dokument, który mógłby nam to umożliwić?
-Ja... nie wiem... znaczy... chyba nie.
-Wiec jesteśmy w sytuacji bez wyjścia.
-To znaczy... ja... myślę...- przypomniało mi się jak Ben uważał, że wierząc w list od Boga jestem niespełna rozumu.- Myślę, że może być coś takiego. Że mam coś takiego. To jest koperta. I list.
Mężczyzna ponownie uniósł brwi.
-Domyślam się że teraz to coś jest w depozycie, skonfiskowanym przez policję.
-Tak. Zgadza się.
-W takim razie jutro przyjdę to zobaczyć, wcześniej muszę pozałatwiać formalności, które pozwolą mi ten dokument uzyskać.
-Dobrze.
-W takim razie do widzenia panie Domnicu.
-Do widzenia proszę pana.
Adwokat podał mi rękę po czym zawołał strażnika i zostałem odprowadzony do celi.
Kolejnych kilka godzin było dla mnie koszmarem. Nie miałem co ze sobą zrobić, nie miałem możliwości iść dalej, szukać czegokolwiek co przybliżyło by mnie do pojęcia sensu tego wszystkiego. Dostałem kolację, pozwolono mi się umyć. Kolejna noc miałem równie nieprzespaną co poprzednią przy czym miałem wrażenie że wszystko się dłuży o wiele bardziej.
Rankiem zjawił się pan Anderson i znowu zaprowadzono mnie z nim do pokoju. Mężczyzna otworzył swoją teczkę i wyjął z niej zafoliowaną... moją kopertę, mój list.
-Nie wiem czy zdaje pan sobie sprawę, że nikt nie potrafił mi tego otworzyć.- jego zimne szare oczy przeniknęły mnie na wskroś
Uśmiechnąłem się gorzko.
-Czy to jakaś sztuczka?
-Nie. Ale... może to zabrzmi głupio ale chyba tylko ja mogę go otworzyć.
-To jest dowód w sprawie. Nie powinien być dotykany przez oskarżonego.
-Chyba już wszyscy w tym miejscu próbowali go otworzyć prawda? Więc i tak wszyscy zostawili na nim swoje ślady.
Pan Anderson wyglądał na zmieszanego. Przesunął kopertę w moją stronę.
Po prostu ją otworzyłem i podałem adwokatowi treść listu.
Oczy mojego obrońcy wędrowały od linijki do linijki a jego wyraz twarzy z każdym zdaniem ulegał coraz to innym emocjom. Na końcu był to wyraz całkowitego niezrozumienia i niedowierzania.
-To jest jakiś żart.
-Mogę potwierdzić, że wierzę w treść tego co jest tam napisane. Czy... to mogło by być dowodem na to, że jestem niepoczytalny?
Pan Anderson milczał. Widać było że przeżuwa każdą myśl i w końcu doszedł do wniosku który wyrzucił z siebie na głos:
-Myślę... zobaczymy co da się z tym zrobić.- podał mi list, włożyłem go do koperty. Kiedy mu ją podawałem czułem, że się szczelnie zamknęła.
-Czy ma mi pan coś jeszcze do powiedzenia na temat tych wydarzeń, które doprowadziły do tego, że jest pan teraz oskarżony?- zapytał po namyśle Anderson.
-Ci których oskarżam grozili mi, że mnie zabiją. Mieli ze sobą niebezpieczne przedmioty.
-Hmmm rozumiem. A czy mogę mieć do pana osobiste pytanie?
-Tak, słucham.
-Czy rozmawia pan z Jezusem? Albo z Bogiem?
-Hmmm... nie. Po prostu robię to co mam robić.
-A słyszy pan głosy w głowie?
-Nie.
-Więc jeśli chce pan nie trafić za kratki do końca swoich dni lub spędzić je w zakładzie zamkniętym, a zapewniam że to lepsze miejsce niż cela z gwałcicielami i mordercami, proponuję by zmienił pan odpowiedzi na te pytania.
-Och... to pomoże.
-Panu już niewiele może pomóc. A chyba już nic nie może bardziej zaszkodzić. Więc sugeruję przemyślenie zeznań. Rozprawa jest za trzy dni i wtedy, chyba, że jakimś cudem znajdzie pan jakieś dowody na swoją niewinność, wtedy się zobaczymy. Póki co muszę się zbierać.
Wymieniliśmy uprzejmości i znów zostałem sam. Czekały mnie trzy dni nerwowego oczekiwania na nieuniknione. Sprawa była tym bardziej przegrana, że łatwo jest obwinić kogoś bez rodziny, bez tożsamości, bez niczego. Niepotrzebnego i obciążonego dowodami. Trzy noce z rzędu odchodziłem od zmysłów, zastanawiając się jak to będzie wyglądać. Wyglądało na to, że powinienem się przyznać do tego czego nie zrobiłem by proces przebiegł szybko, bez komplikacji i z jakąkolwiek korzyścią dla mnie. Drażniła mnie też jedna kwestia. Skoro Bóg mnie w to wszystko wpakował dlaczego pozwala by to się teraz działo. Dlaczego w jakiś wspaniały magiczny sposób nie zostanę teraz uwolniony? Setki pytań i zero odpowiedzi.
Na mojej twarzy znów zaczęły się pojawiać włosy, nie była już gładka tylko chropowata ale ostatnim czego chciałem była ta przeklęta maszynka do golenia. W dzień rozprawy z samego rana pozwolono mi się ukąpać, zjadłem też coś lepszego niż zwykle, dostałem nawet pączka. Byłem zaskoczony tym, że są dla mnie tak mili, dostałem jednak odpowiedź skąd się to brało tuż przed moim wyjściem i odprowadzeniem do radiowozu.
-Ostatnie chwile wolności synku. Już nigdy nic nie będzie tak dobre.- policjant z paskudnym uśmiechem ugryzł pączka.- Tam dokąd trafisz przestaną się nad Tobą litować...
Mężczyzna musiał zobaczyć przerażenie w moich oczach, zaśmiał się drwiąco.
Podczas przejażdżki do gmachu sądu moja eskorta rozmawiała o codzienności, o swoich dzieciach i żonach, o sporcie i o tym jak nie znoszą swoich zwierzchników. Kiedy wysiadłem zimny wiatr uderzył mnie w twarz.
-Okropna ta jesień w tym roku- przywitał mnie pan Anderson. Zostałem wprowadzony do środka, zdjęto mi kajdanki i zaprowadzono do bardzo przestrzennej sali pełnej ław rozstawionych w dwóch rzędach, oraz dwóch po przeciwległych stronach pod ścianą i oknem.
-Tu usiądzie ława przysięgłych. A w tych ławach raczej nie masz się kogo spodziewać jako, że Twojej rodziny nie ma jak odnaleźć. Obawiam się, że to będzie bardzo szybki proces proszę pana.
-Też mi się tak wydaje- mruknąłem i usiadłem na wyznaczonym miejscu. Obok usiadł pan Anderson. Naprzeciwko było miejsce dla oskarżyciela który już się krzątał w swoich papierach. Odwróciłem się i zobaczyłem, że na salę wchodzą ci którzy popełnili tą okrutną zbrodnię, oraz Ci którzy mieli przeciwko mnie zeznawać.
-Proszę wstać, sąd idzie- zagrzmiało mi w uszach.
Wkroczył wyniosły mężczyzna koło pięćdziesiątki i zasiadł na miejscu sędziego. Spojrzał na mnie groźnie, potem dość obojętnie na mojego obrońcę i na całą tą hołotę w ławkach. Następnie weszło dwunastu ludzi którzy zaczęli się rozglądać po sali, rzucali mi różnego rodzaju spojrzenia, lustrowali. To byli przysięgli, mieli pomóc sędziemu w podjęciu wyroku.
Rozpoczęło się przemówienie odnośnie procedury, które nie do końca zrozumiałem aż w końcu padły wobec mnie zarzuty o morderstwo i pytanie które miało dość szybko zaważyć na wyroku.
-Czy przyznaje się pan do winy?
Milczałem. W tym momencie chciałem całkowicie stracić dar mowy. Ale skoro byłem i tak na przegranej pozycji postanowiłem bronic ostatniej rzeczy jaka mi pozostała- prawdy.
-Nie, nie przyznaję się do winy. Nie popełniłem zarzuconych mi czynów.
Sędzia spojrzał na mnie znad okularów.
-Proszę o przedstawienie dowodów przeciwko oskarżonemu.
Anderson parzył na mnie z miną „to i tak już koniec, po co walczysz”. Ja wzruszyłem ramionami.
-Czy potwierdza pan, że na tym oto nożu są pana odciski palców?
-Tak, potwierdzam. Miałem narzędzie zbrodni w ręku lecz jej nie dokonałem. Dokonało jej tych dwóch- odwróciłem się i pokazałem palcem na Henryego i Jerryego.
Pan Anderson w tym momencie włączył się do akcji.
-Wysoki sądzie mam dowód na niepoczytalność mojego klienta.
Sędzia ze zdumieniem spojrzał na to co się właśnie stało. Ja trzęsąc się wskazywałem na prawdziwych morderców a Anderson usiłował bezskutecznie otworzyć kopertę z listem.
-Czy pan się dobrze bawi?- zapytał adwokata.
-Zapewniam, że nie tylko ja miałem problem z jej otworzeniem wysoki sądzie- wysapał Christopher.
-Proszę oskarżonego o uspokojenie się.- teraz zwrócił się do mnie. Podczas wskazywania winnych musiałem bezwiednie wstać. Trzęsłem się cały a Anderson walczył z kopertą.
-Czy... kur... yyyych... czy mogę prosić oskarżonego by otworzył ten dokument?
-Dobrze- sędzia wzruszył ramionami i widać było, że męczy go przebywanie w tej sali.
Przestałem się skupiać na rzucaniu nienawistnych spojrzeń obrzydliwym mordercom i pomogłem Andersonowi otworzyć i wyjąć list. Adwokat podszedł i z głupim wyrazem twarzy wręczył go sędziemu. Miał dokładnie taką samą zmieniającą się jak w kalejdoskopie gamę uczuć na twarzy jak adwokat kiedy czytał moją misję.
Sędzia odchrząknął i spojrzał pytająco najpierw na mnie potem na Andersona i na końcu na oskarżyciela któremu podał list. Oskarżyciel, jak się potem dowiedziałem pan Curtis zapoznał się z treścią listu po czym zdezorientowany powiedział.
-Ehem, wzywam na świadka Henryego Towersa.
Henryemu zadawano pytania na które odpowiadał kłamstwami bez mrugnięcia okiem. Nie byłem pewien co znaczyło w prawie przysięganie na Biblię ale na Henryego z pewnością za takie kłamstwa czekało piekło. W pewnej chwili Henry nieświadomie, w pewnym sensie mi pomógł.
-No dzieciak zachowywał się jak wariat jakiś.
-Uważa pan, że jest nie w pełni władz umysłowych?
-Oczywiście. Nikt przy zdrowych zmysłach by tego nie dokonał. Ben był dla nas jak brat...
-KŁAMCA!- ryknąłem i wskazałem na niego palcem.
-Proszę oskarżonego o zachowanie ciszy- sędzia żywiołowo uderzył młotkiem w podstawkę.
-Chciałbym... chcę... oskarżam Henryego i Jerryego o morderstwo Bena!
-Widzi pan wysoki sądzie- powiedział beznamiętnie Henry- Totalny wariat.
Sędzia chyba zignorował to co powiedział Henry gdyż zwrócił się do mnie.
-Na narzędziu zbrodni nie ma żadnych śladów użytkowania osób trzecich a więc tych które pan oskarża. Wszystkie dowody świadczą przeciwko panu. Powtarzam więc raz jeszcze czy przyznaje się pan do winy?
Anderson spojrzał na mnie i widać po nim było, że nie było ważne co odpowiem- sprawa i tak była przegrana.
-Nie, nie przyznaję się.
Oskarżyciel wezwał na świadka Jerryego i znów poniosły mnie emocje.
-Jerry Mole?
-Tak.
-Czy utrzymuje pan, że morderstwo Bena Wishmana zostało dokonane przez oskarżonego?
-Tak.
-Ty obrzydliwy kłamco! ZABILIŚCIE GO! Zabiliście go bo wam przeszkadzał! Okradali innych! Ben nie chciał by kradli!
Sędzia znowu zaczął walić młotkiem w podstawkę.
-Cisza! Cisza na sali proszę oskarżonego o nie zabieranie głosu do momentu kiedy nie zostanie mu on udzielony.
Zamilkłem.
Kolejni świadkowie pogrążali mnie coraz bardziej wypowiadając się o mnie w bardzo ogólny acz jednoznaczny sposób. Sędzia z zażenowaniem słuchał, że „źle mi patrzy z oczu” i „nie chciałem się dzielić jedzeniem” i padło też stwierdzenie o Benie- „był zbyt ufny”.
Ława przysięgłych udała się na obrady i ogłoszono przerwę.
Anderson wziął mnie na bok i powiedział.
-Mają pana za wariata. I tak też się zachowujesz. To dobrze.
-Dobrze... ale ja jestem nie winny.
-Nie mamy żadnych szans i dowodów by im to potwierdzić. Ale masz szansę na afekt. Na niepoczytalność.
Henry i Jerry byli ze trzy metry od nas. Gdyby nie policjanci blisko mnie rzuciłbym się im do gardeł. Pogardliwość i pewność siebie jaką wobec mnie okazywali była nie do zniesienia.
Nie minęło wiele czasu a przerwa się zakończyła. Weszliśmy z powrotem na salę.
Wszyscy wyglądali jakby nie do końca wiedzieli dlaczego są tu a nie przed telewizorem w ciepłych kapciach.
Sędzia zwrócił się do jednego z członków ławy przysięgłych, która składała się z mężczyzn i kobiet w różnym wieku, biało o czarnoskórych, wszyscy jednoznacznie wydawali się zmęczeni.
-Jaka jest decyzja ławy przysięgłych.
-Wysoki sądzie nasz wyrok jest jednoznaczny- odparł chudy, wysoki łysy mężczyzna.- Uznajemy tego człowieka winnego zarzuconego mu czynu.
Sparaliżowało mnie. To już był koniec...
-Rozumiem. Jako, że dostarczone dowody, wypowiedzi świadków i orzeczenie rady przysięgłych składa się na wyrok prawomocny ogłaszam, że oskarżony jest winny morderstwa Benjamina Wishmana oraz usiłowania zabójstwa Henryego Towersa i Jerryego Molea. Mimo dostarczenia dowodów, które miałyby rzucić inne światło na psychikę oskarżonego ogłaszam, że Dominic X, jako, że nie znamy jego nazwiska ani jakichkolwiek innych danych, zostaje skazany na karę dożywotniego więzienia.
-Nie! NIE! JESTEM NIEWINNY!- wrzeszczałem jak opętany. Anderson mruknął jedynie pod nosem „I tak już nie można nic z tym zrobić” i szybko opuścił salę. Mnie ujęło dwóch policjantów i zaczęło prowadzić korytarzem do wyjścia. Po drodze zauważyłem triumfalne wyrazy twarzy prawdziwych zbrodniarzy.
Zapierałem się i wyrywałem. Wiedziałem, że trafię do gorszego niż klitka na komisariacie miejsca, pełnego ludzi znacznie gorszych niż Henry i Jerry. Wyglądało na to, że moje życie miało się zakończyć o wiele za szybko...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz