poniedziałek, 2 stycznia 2012

Rozdział 16: Cmentarz

Rozdział 16


CMENTARZ

O bólu wiedziałem tak naprawdę niewiele. Nie odróżniałem jego rodzai ani nie wiedziałem, że ludzie mogą poprzez ból doprowadzić się do śmierci. Wiedziałem tylko, że muszę się wydostać z dzwonnicy. A mogłem to zrobić jedynie skacząc z ciasnego pozbawionego szkła okna. Postanowiłem najpierw jednak zabrać z szafki Biblię jako, że zamierzałem ją analizować przez całą podróż. Nałożyłem plecak i przecisnąłem się do okna. Ładny był z niego widok na wysokie budynki, które były przetykane promieniami słońca, tak że w ich potężnych oknach odbijały się kolorowe refleksy. Było wysoko: zdawałem sobie sprawę, że nie uniknę bólu.
- Jeden... dwa... trzy...- skoczyłem. Ziemia przybliżyła się do mnie w ułamku sekundy. ŁUP. Zamroczyło mnie i zemdlałem.
Kiedy otwierasz oczy po nocy zwykle potrzebujesz kilku sekund by przyzwyczaić się do światła panującego w pomieszczeniu. Ja musiałem się przyzwyczaić do liter, które widziałem. Tuż przede mną leżał otwarty mój dziwny zeszyt, na stronie było wyraźnie napisane słowo ,,CMENTARZ,, Uuuuuuu... Boli... Miałem na sobie kilka otarć i siniaków, ale nie złamałem niczego. Wszystkie rzeczy były porozwalane wokół mnie: Biblia, pieniądze, plastikowe butelki z wodą i kanapki, które jakimś cudem nie pobrudziły się ziemią i rzecz jasna zeszyt leżący idealnie przede mną. Cmentarz. Nie podobało mi się to słowo, ale chyba nie mogło być to gorsze miejsce od Kościoła. Zacząłem wszystko szybko zbierać w obawie, że zostanę dostrzeżony przez księdza Alberta i szybko oddaliłem się od Kościoła myśląc w duchu ,,Nigdy więcej,,. Gdy odległość była na tyle bezpieczna i pochłonął mnie tłum ludzi na ulicy zacząłem się zastanawiać co dalej...
-Przepraszam? Halo? Czy mogę...- co chwilę próbowałem kogoś zaczepić i zapytać gdzie jest mój kolejny przystanek. Ludzie jednak traktowali mnie jak ducha lub patrzyli z wyrazem obrzydzenia na twarzy (potem zrozumiałem, że mój widok, długa zmechacona broda i włosy które nigdy nie miały styczności z grzebieniem budziły takie reakcje).
Ignorancja ludzi zaczęła mnie irytować. Usiadłem na przystanku autobusowym i czytałem nazwy budynków mając nadzieję, że któryś będzie cmentarzem. Utknąłem w martwym punkcie gdy nagle podjechał w moją stronę żółty samochód z napisem „TAXI”.
- Hej, włóczęgo nad czym tak myślisz?- zagaił mnie czarnoskóry mężczyzna za kierownicą. Widywałem osoby o takim kolorze na ulicy mijały mnie, zastanawiałem się wtedy czy ludzie mogą zmieniać barwę skóry czy są w innych kolorach ale nie miałem jeszcze okazji o tym z nikim porozmawiać.
-Ja... Mhm ja szukam pewnego miejsca.
-Każdy jakiegoś szuka. Masz kasę a trafisz wszędzie.
-Kasę... Mhm, pieniądze, mam. Ile? Tyle starczy?
-Chyba nie tutejszy jesteś. Zapłacisz jak dojedziemy na miejsce. Wsiadasz?
-Och... Tak. Jasne.
-Tak w ogóle skoro masz tyle kasy to czemu czegoś ze sobą nie zrobisz? Nie ogarniesz się czy coś?
-Ogarnąć? To znaczy?
-Młodo wyglądasz chłopie, Masz mnóstwo kasy, a wyglądasz jak bezdomny. Na ćpuna nie wyglądasz bo bym poznał. Dawno się chyba w lustrze nie widziałeś.
-Ja... Chyba jestem bezdomny. To znaczy ja jestem w podróży.
-Obieżyświat? Tu nie ma co zwiedzać. A tak w ogóle to gdzie mam cię zawieźć?
-Cmentarz.
-Który?
-Ja... Mhm... Nie wiem.
-Jak to nie wiesz?
-Nooo... jestem w podróży i tam jeszcze nie byłem. A wiem, że muszę tam być.
-Musisz? Nikt z własnej woli się tam raczej nie zapuszcza jeśli nie odwiedza tam swojej rodziny...
-Tam można odwiedzić swoją rodzinę?! Och byłoby cudownie. Dawno nie widziałem mamy i taty.
-Chłopcze czy ty się dobrze czujesz?
-Chyba tak. Ja ich tak dawno nie widziałem... To znaczy jakiś czas temu ale tak jakby to było bardzo dawno temu.
-Trauma...- mruknął tak, że ledwo usłyszałem.
-Słucham?
-Tęsknisz za nimi...
-Tak... Bardzo.
-Nie rozumiem jak mogli cię doprowadzić do takiego stanu... Tak w ogóle masz tu lusterko bratku.
Podał mi mały prostokątny przedmiot i ujrzałem w nim siebie. Przypomniało mi się jak jeszcze niedawno nie zdawałem sobie sprawy, że tym który na mnie patrzył z tej „szybki” byłem ja sam. W lustrze odbijała się bardzo owłosiona twarz z bardzo długimi włosami tak jak wtedy. I zdałem sobie sprawę, że ludzie tak nie wyglądają, że nie mają brudnych ciuchów, że ich włosy się nie lepią i nie mają brody.
-Tak mój drogi. Fryzjer by się przydał. I golenie.
-Wyglądam tak odkąd pamiętam...
-Nie bardzo rozumiem- samochód skręcił lekko w jakąś uliczkę, następnie mijaliśmy drapacze chmur. Powoli zaczynało się ściemniać i budynki zaczynały się mienić neonami reklam i oknami.
-Ja... to długa historia. Całkiem niedawno...wyszedłem... ze śpięczki.
-Chyba ze śpiączki.
-Tak, tak, bardzo długo to podobno trwało.
-A twoi rodzice... mhm... rozumiem.
-Zniknęli. Pewnego dnia...
-Też bym to sobie tak tłumaczył... za chwilę będziemy.
-Och... Mam pytanie. Jak to jest z ludźmi... że jedni są jaśni a drudzy mają ciemny kolor skóry. Jak pan. Jak to jest?
- Ładnie to ująłeś. Kiedykolwiek widziałeś czarnego przed śpiączką?
-Nie. Ja spałem przez 20 lat... od urodzenia.
-Wow, nie pomyślałbym, że coś takiego jest możliwe...
-Pan doktor też nie myślał o tym... A teraz wszyscy zniknęli. Muszę sobie sam poradzić z pewnym zadaniem...- teraz po zniknięciu Marthy i spotkaniem z księdzem Albertem postanowiłem nikomu nie wyjawiać mojej misji.
-Zostałeś osierocony- to słowo zabrzmiało bardzo smutno w jego ustach- Odpowiadając na Twoje pytanie, ja jestem czarny, ty biały bo tak nas stworzono. Na podobieństwo Boga.
-Bóg jest dziwny prawda?- różne fragmenty Biblii kołatały mi się w głowie.
-Jest, był i będzie. Aż nas wszystkich szlag trafi. I wszyscy trafimy tam gdzie Ty teraz zmierzasz. Na cmentarz- taksówka zahamowała i zatrzymała się. Zobaczyłem przyprawiające o ciarki miejsce za wysoką powykrzywianą bramą, pełne kamiennych tablic z krzyżami.
-Tu kończy podróż każdy z nas powiedział taksówkarz
-Tu się umiera proszę pana?
-Nie mój drogi... tu się chowa nasze ciała by mogły się rozłożyć i spocząć na wieki. Pod ziemią. Jestem Marley tak przy okazji.
- Jestem Dominic. Ja tylko... ja nie wiem jaki jest cel mojej wizyty tutaj.
-Nie wiesz? Ja tym bardziej nie wiem. Wiem, że fajny i dziwny dzieciak z Ciebie dlatego Ci odpuszczę opłatę za kurs.
-Och ale ja chętnie zapłacę. Za wiedzę. Za to co mi pan... za to co powiedziałeś.
-Nie trzeba dzieciaku, trzymaj się. I nie zostawaj tu na długo zaraz będzie tu tak ciemno, że nic nie zobaczysz. W okolicy jest hotel. Wierzę, że masz jakiś cel związany z tym miejscem i mam nadzieję, że go odnajdziesz. I, że Cię zobaczę w lepszym stanie- uśmiechnął się szeroko i nawet w nadciągających ciemnościach było widać jego zęby.
Marley obserwował cmentarz jeszcze przez chwilę, w skupieniu a potem wykonał dziwny gest prawą ręką dotykając najpierw czoła, potem klatki piersiowej a następnie lewego i prawego ramienia.
-Amen- mruknął po czym po raz ostatni popatrzył na mnie i powiedział- Uważaj na siebie. I nie musisz mi płacić.
Przytaknąłem ruchem głowy. Odpalił silnik i odjechał. Pozostałem sam z grobami, zniczami, kwiatami i wiatrem wyginającym gałęzie drzew.
Miejsce to ciche, spokojne lecz przywołujące jakiś niewytłumaczalny strach przyciągało i kazało uciekać jednocześnie. Po przejściu przez wysoką ozdobną bramę zacząłem spacerować między grobami. Dotykałem płyt, czytałem nazwiska osób, które teraz nie obchodziło nic, nie czuli nic, nie byli nigdzie. W ogóle ich nie było. To samo miało kiedyś czekać i mnie. Nie wiedziałem tylko jak oni się dokładnie pod tą ziemią znaleźli. Nagle usłyszałem jakieś głosy z oddali i poczułem falę niepokoju, która kazała mi się ukryć w najbardziej ciemnym zakątku.
-To dla kogo tam dziś kopiemy?- usłyszałem chrapliwy przepalony głos. Błysnął płomień zapalniczki, z oddali poczułem dym z papierosa. Chwilę później zapaliła druga osoba.
-Z tego co wiem to dla jakiejś dziwki.
-Ostatnio to z miesiąc temu dla dziwki kopaliśmy co nie?
-Dziwkę łatwo zatłuc. Nikt nie zwróci uwagi, że kolejna zniknęła. Szczególnie w tej okolicy. Dobra kopiemy Mark.
Mężczyźni wzięli do rąk łopaty i zaczęli kopać dół w ziemi. Zacząłem się domyślać, że do tego dołu są składanie ludzkie martwe ciała.
-Jaka trumna wiesz może?
-Dla dziwki? Jake, to oczywiste, że najtańsza.
-A skąd wiesz, że nie była z luksusowego burdelu, że nie brała dużo, że nie odkładała na czarną godzinę?
-Pierdolisz Mark. Kop dalej.
Słowo „trumna” kojarzyło mi się... a raczej widziałem je, o tak, widziałem. To było pudło, do którego składano ciało, teraz wszystkie elementy do siebie pasowały. Przykrywało się ją wiekiem, składało do grobu a potem zakopywano. Na końcu kładło się ozdobną płytę na której był krzyż a na nim Jezus. Pojawiał się on na każdej płycie. Czy Ci ludzie już się z nim spotkali.. ich dusze, czy ich dusze już spotkały się z Bogiem? Na grobach były daty ich narodzin i śmierci. Jedni żyli blisko stu lat inni nie dożywali nawet dziesięciu. Byli młodsi ode mnie. Oznaczało to, że w tym miejscu spoczywali nie tylko starcy ale i dzieci. Duszyczki, które dopiero co przyszły na świat już musiały go opuścić. Tylko dlaczego? Czym one zawiniły? Czy Bóg jest sprawiedliwy...?
- No, na dziś kończymy, wódka się sama nie wypije- wychrypiał Mark.
-A wiesz chociaż w jakich okolicznościach ją zabili?
-A myślisz, że mnie to obchodzi? Dziwka to dziwka, jedna mniej jedna więcej, żadna różnica.
-Tsa, w sumie racja. Dobra idziemy- mężczyźni otrzepali się z ziemi i ruszyli w stronę bramy.
Zostałem sam lecz nim wychynąłem się ze swojej kryjówki odczekałem chwilę. Chciałem mieć pewność, że jestem w pełni bezpieczny.
Było tak ciemno, że widziałem ledwie zarysy ponurych miejsc wiecznego spoczynku. Księżyc całkowicie zasłoniły chmury, nawet cień gwiazdy nie mógł się przez nie przebić. Byłem zmęczony i przygnębiony zarówno tym miejscem jak i tym, że ten etap podróży wcale nie przyniósł mi podnoszących na duchu wniosków. Życie było krótkim epizodem na ziemi, którego końcem była śmierć. Jaka byłaby różnica gdybym powiedział Bogu by skończył świat jutro? Skoro i tak wszystko dążyło do ostatniego oddechu i zamkniętych oczu?
Znalazłem ławeczkę blisko jednego z grobów i położyłem się na niej w pozycji embrionalnej. Było bardzo zimno i czułem to w kościach, z moich ust wydobywała się para niczym dym z papierosa. Moje całe ciało drgało a wokół nie było nic innego tylko żniwa śmierci: naturalnej, z wypadków, w zbyt młodym wieku. Kobiety, mężczyźni, dzieci, młodzież w moim wieku. Dla nich już świat się dawno skończył.
Mimo że mogłem przejść przez bramę i opuścić te przeklęte miejsce nie widziałem w tym sensu bo i tak spędziłbym noc na dworze. Bałem się tu zostawać a jednocześnie coś mi podpowiadało, że muszę tu być. Zajrzałem do mojego notatnika lecz nie było tam żadnej wskazówki co do kolejnego miejsca. Więc w tym momencie wszystko kończyło się tutaj. Zgłodniałem, zajrzałem do plecaka i wygrzebałem ostatnie resztki jedzenia. Postanowiłem, że następnego ranka szybko udam się na poszukiwanie czegoś do spożycia i ugaszenia pragnienia. Pieniędzy, choć wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy miałem wciąż bardzo dużo, wciąż nie do końca potrafiłem uwierzyć, że są one w stanie zapewnić wszystko co jest człowiekowi potrzebne.
Powieki same mi się zamykały... Mimo tego bałem się zasnąć, bałem się, że mogę się już nigdy nie obudzić, umrzeć i zostać tu na zawsze. Skuliłem się jeszcze bardziej w sobie...
Wiatr krzywdził niemiłosiernie gałęzie drzew, smagał je i sprawiał, że przerażająco jęczały. Zdawało mi się, że groby otaczające mnie zaczynają się do mnie zbliżać, poruszać i oplatać swoimi zimnymi, kamiennymi płytami. Płyty zaczynały skrzypieć i pękać. Nie mogłem się ruszyć. Byłem całkowicie sparaliżowany, moje oczy niemalże wychodziły z orbit, zęby szczękały z zimna i strachu.
-Aaaaaghhhrrrr...
Takiego dźwięku z pewnością nie mogły z siebie wydawać drzewa. Groby zaczęły pękać, ozdobne krzyże ułamywały się, ziemia zaczęła pulchnieć, spod niej zaczęła wychodzić zgniła ludzka ręka, następnie całe ramie, które twardo oparło się o pękniętą płytę. Następnie wyłoniło się całe zgniłe ciało, głowa pokryta ziemią była pozbawiona jednego oka, z którego wyłaziło robactwo, trupowi brakowało wielu zębów i jednego ucha.
-AAAAGGGHHHHYYYRRR...- kreatura wydała z siebie nieludzki odgłos i po wyczołganiu się z grobu zaczęła chwiejnym krokiem zbliżać się w moją stronę. Spadłem z ławki, strach eksplodował, uwolniłem się z jego objęć i myślałem tylko o jednym, o ucieczce. Z pozostałych grobów zaczęły wypełzać inne potwory, kobiety, dzieci pozbawione kończyn, wyjące, skrzypiące i zmierzające w jednym jedynym kierunku: moim. Mimo że większość z nich miała nogi w stanie daleko posuniętego rozkładu poruszały się coraz szybciej, otaczały mnie z lewa i z prawa. Traciłem oddech a brama cmentarza wcale się nie przybliżała, zdawała się tkwić w miejscu a nawet oddalać. Trupów było już teraz całe stado. W pewnej chwili straciłem grunt pod nogami i... wpadłem do świeżo wykopanego grobu. Nieumarli rzucili się w moim kierunku, zaczęli się przepychać między sobą, mimo że skuliłem się w najciaśniejszym kącie dołu wiedziałem, że już po mnie. Jeden z martwych, złapał mnie za rękę i mocno zatopił w niej zęby, które mu pozostały, wytrysnęła krew i poczułem jak odgryza mi kawałek ciała, dwa pozostałe ściśnięte obok siebie zaczęły na mnie włazić, wbijać długie zakrzywione paznokcie w twarz. Krew zalała mi oczy, moje ciało zostało rozczłonkowane, ostatnim co usłyszałem był dźwięk odrywania się mojej głowy od szyi, oczy zobaczyły jak zostaje ona podniesiona przez trupa w geście zwycięstwa. Mój wzrok stracił ostrość, zamglił się. Byłem martwy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz