sobota, 14 stycznia 2012

Rozdział 19: Wiara


Rozdział 19

WIARA

Ogień ogrzewał moje dłonie i suszył ubrania. Bezdomni zaczęli się rozkładać i przykrywać czym mieli pod ręką. Ben spoglądał w zamyśleniu w ogień. W końcu spojrzał na mnie w skupieniu i powiedział:
-Jesteś pewny, że chcesz zdobywać wiedzę od kogoś takiego jak ja? Zobacz do czego mnie doprowadziło to życie. Jestem wrakiem człowieka.
-Ale nie byłeś. Nie zawsze tak było jak teraz.
-Masz rację. Kiedyś było pięknie. Moja żona była piękną kobietą a synek miał tyle talentów... a teraz? Teraz jedyne co robię to czasem udaję się odwiedzić ich groby. Bóg odebrał mi wszystko co kochałem. Gdyby był Wszechmocny... Wszechobecny... gdyby w ogóle był to nigdy ale to nigdy by na to nie pozwolił- wezbrał w nim gniew, zacisnął dłonie w pięści, potrząsał nimi w geście bezradności, jego zęby zazgrzytały a z oczu pociekły krople wody- łzy...
-Bóg istnieje- odparłem.- Dał mi to.- wyciągnąłem z plecaka list i podałem Benowi, który spojrzał na mnie jakby zobaczył coś czego na co dzień nie można zobaczyć... lub co nie istnieje.
-Jesteś szalonym dzieciakiem.
-Weź, przeczytaj.
Ben otworzył kopertę po czym rozłożył list... czytał go i czytał chyba ze dwa czy trzy razy po czym powiedział:
-Chłopcze... ktoś Ci zrobił niezły kawał. Naprawdę, przykro mi mówić ale... Ty naprawdę sądzisz...
-Byłem dwadzieścia lat w śpiączce. Nie wiem o świecie nic. Mam w głowie kilka marnych wskazówek. Niby dlaczego to nie miałby być prawda?
-Uważasz, że to jest list od Boga? Jesteś pewny? Uważasz, że ten kawałek papieru ma... nie wiem... magiczna moc?
-Tak.- jeszcze nigdy nie byłem niczego tak pewny.
-Chłopcze, ktoś Cię bardzo musiał skrzywdzić. Cudów nie ma! Nie zadecydujesz o losach tego świata!
-Masz jakiś dowód na to, że to co mówię jest nieprawdą?- teraz i we mnie powoli wzbierał gniew.
-Tak!- Ben bezceremonialnie pogniótł list i kopertę a potem wrzucił do ognia.
Z przerażeniem obserwowałem jak płomienie trawią najważniejszą rzecz w moim życiu. Miałem ochotę rzucić się na Bena, zauważył to.
-I co? Rzucisz się na mnie?! Jeśli ich obudzę nie zostanie z Ciebie mokra plama więc lepiej się uspokój. A powiedz mi czy stał się cud? Powiedz czy ten świstek napisany z pewnością przez jakiegoś wariata w magiczny sposób uchronił się przed ogniem? Nie!
Nie wiedziałem co odpowiedzieć, byłem skonsternowany. Całe szczęście, że nie pokazałem mu zeszytu... I tak by nie uwierzył, że słowa w nim pojawiają się same. Mimo wszystko czułem, że w mojej wizji pojawiła się luka. Mierzyliśmy się z Benem spojrzeniami w końcu jednak ustąpiłem. Miał mnie za wariata więc i tak nie miałem z nim żadnej szansy wygrać.
-Wygrałeś. Powiedz mi... czy uważasz, że to osłabiło moją wiarę?
-A wiesz gdzie są Twoi rodzice?
Trafił w bardzo czuły punkt. Nie miałem pojęcia co się z nimi stało. Bardzo za nimi tęskniłem...
-Próbowałeś rozmawiać z Bogiem? Zapytać się go gdzie są?
-Nie...
-Czy dał Ci choć jedną wskazówkę jak ich odnaleźć? Zresztą wedle tego co tam napisano jest na to zbyt leniwy skoro wysługuje się chłopcem na posyłki. Zrozum w końcu, że to jest realne życie, nie sen. Możesz dostać kosę w plecy w każdej chwili jeśli nie będziesz mieć oczu z tyłu głowy. A Ty tu sobie cyrki urządzasz. Boga. Nie. Ma. A zresztą nawet jeśli jest to jaki jest ten jego świat? Jak bardzo jesteśmy do niego podobni skoro na co dzień się krzywdzimy, mordujemy, zdradzamy lub dajemy sobą manipulować? - w Benie zebrała się cała nienawiść do świata, do tego jak potraktował go los, wyrzucał z siebie poszczególne słowa z pogardą i coraz szybciej- Wiesz ile lat miał mój synek kiedy odłamki szkła wbijały mu się w twarz a serce przebijał metal? Pięć, zaledwie pięć pierdolonych lat?! Taaaak, byliśmy przykładnymi obywatelami, co niedzielę chodziliśmy do kościoła, miałem świetną pracę, dobrze zarabiałem. Lecz pewnego dnia wszystko zostało mi odebrane. Moja ukochana wracała od lekarza z synkiem, w była w piątym miesiącu ciąży. Doszło do wypadku, w ich samochód wjechał rozpędzony tir. Ledwo udało się potem ustalić, że to była moja rodzina, tak byli zmasakrowani. Czy nadal uważasz, że gdyby Bóg istniał pozwalał by na ten cały syf? Pozwalał by na wypadki, na akty przemocy, wojny i terroryzm? Na wojny wytaczane w jego imię?
-Ale..- próbowałem znaleźć sobie jakąkolwiek linię obrony.
-Ale co? Jeśli nawet On istnieje i słyszy jakie obelgi rzucam pod jego adresem to co mi zrobi? Strąci mnie do piekła? Tu jest piekło. Każdego dnia. Wmawiasz sobie, że miłość może wszystko zmienić sprawić, że może pokolorować Twój świat, a potem wszystko zostaje Ci odebrane! Jeśli Bóg istnieje to nie chcę być „jego dzieckiem”. Jeśli chce mnie ukarać to niech to zrobi.
Byłem przytłoczony taką dawką słów, mocnych, lecz pełnych sensu. W ostateczności, w przebłysku jakiegoś geniuszu, podpowiedzi z nieznanej mi strefy mojego mózgu odparłem:
-A co jeśli Twoja rodzina jest w niebie? Jeśli chcą byś dalej był dobrym człowiekiem a kiedy przyjdzie na Ciebie czas do nich dołączył?
Ben spojrzał na mnie zdezorientowany. Wyraźnie nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Nie dał po sobie jednak pokazać, że w jakikolwiek sposób zbiłem go z tropu.
-Uważasz, że to takie proste? Mam w swoim, życiu jedno jedyne marzenie. Zobaczyć moją rodzinę. Ale to nie jest możliwe. Jeśli wydłubałbym sobie oczy przestałbym widzieć, jeśli umrę też przestanę widzieć. Skąd wiesz jak widzi dusza? Skąd wiesz jak wyglądamy po śmierci? A poza tym czy uważasz, że to wszystko jest takie jak napisano w Biblii? Nie mój drogi, świat wygląda inaczej. Grzech nie jest wynikiem gryzienia jakichś tam jabłek a żadna arka nie byłaby w stanie pomieścić wszystkich zwierząt tego świata. To równie pewne co to, że autorem tego Twojego listu nie był Bóg!
-Więc skąd się wziął świat? Skąd my się wzięliśmy?!
-Chłopcze czy Ty w ogóle masz jakieś pojęcie o świecie?
-Niewielkie- odparłem szczerze acz wyzywająco.
-Jest kilka teorii, które mówi o powstaniu świata i ludzi. Jeśli chcesz wiedzieć o nim rzeczy podstawowe musisz czytać naukowe książki. Biblia Ci niczego logicznie nie wytłumaczy.
Prawda była taka, że Biblia była jedyną książką jaką do tej pory przeczytałem. Nie miałem z czym zestawiać tej wiedzy, tych wyobrażeń. Choć zawarte w niej treści nie bardzo mi pasowały do świata, w którym się znajdowałem. Ben jednak nie zakończył swojego wywodu i to co powiedział po chwili sprawiło mi w głowie jeszcze większy zamęt
-A tak właściwie to od jakiego Boga otrzymałeś ten list? Czy podpisał Ci się na nim Jezus? Czy równie dobrze nie mógł być to list od Allacha? Albo Buddy? Chociaż nie... tu już trochę przesadzam, styl był dość biblijny...
-Allach? Budda? O kim Ty mówisz?
-Ach czyli nie wiesz...- na twarzy Bena pojawił się złośliwy uśmiech.-Jesteś tak ograniczony, że nie wiesz, że na tym świecie jest wielu wyznawców innych religii, wierzących i w innych Bogów? Myślisz, że oni nie posiadają swoich ksiąg? To przez to, że mamy tyle różnych wiar na świecie trwa nieustanna wojna. Ludzie nie wierzący w swojego Boga atakują tych którzy wierzą w innego i tak na zmianę. A ofiary, bezsensowne i często niewinne są po obu stronach.
Teraz byłem w totalnym dołku. Po pierwsze to co działo się wokół mnie mogło być zwykłą iluzją, po drugie wszystko co najgorsze było spowodowane wiarą. A przy tym... przecież miałem zadecydować o życiu wszystkich ludzi na tej planecie, od tych dopiero co narodzonych do tych którzy nawet nie byli wstanie by otworzyć śmierci drzwi jeśli ta do nich zapuka.
-Milczysz... zakładam, że nie wiesz co powiedzieć.- Ben nie mówił tego triumfalnie, wręcz przeciwnie, dla niego była to prawda, którą też chciałby zmienić.
-Życie musi mieć sens. Jeśli by go nie miało równie dobrze mógłbym spać dalej- odparłem.
-Ja swój utraciłem- złość w jego głosie zastąpiła gorycz.
-A ja swojego nie znalazłem- napięcie między nami opadało, choć wciąż czułem w sobie złość za to, że spalił list.- Ale zamierzam go szukać.
-Wiedz jedno. Sensem naszego istnienia jest drugi człowiek. Bez kogoś co nas rozumie, troszczy się o nas, stara się przy nas być w każdej możliwej chwili a przede wszystkim nas kocha- jesteśmy niczym. Nie ważne jak daleko chcesz zajść, jakie masz cele, jak długa ma być Twoja wędrówka- nie dasz rady przejść jej sam. Dlatego ja jestem przy nich- wskazał gestem śpiących obok siebie ludzi.
Ucz się od mędrców i unikaj głupców przeszło mi przez głowę. Nie wiedziałem którym z nich był Ben. Przeciwstawiał się istnieniu Boga, wierzył w drugiego człowieka. Mógł być dla mnie źródłem nie kończącej się wiedzy, która przydałaby mi się w wypełnieniu mojej misji... w którą nie wierzył.
Dla mnie mimo, swojej postawy był jednak mędrcem.
-Może więc... ruszysz ze mną?
-Dokąd?
-Nie wiem.
-Nie mogę ich tu tak zostawić, a Ty nie mógłbyś się z nami poruszać tam gdzie byś chciał. Wiem, że nie możesz z nami zostać i pewnie z samego rana zechcesz ruszyć dalej.
-Tak, choć jeszcze nie wiem gdzie.
-Jeśli zostaniesz w tych okolicach wszystkie miejsca i dni będą wydawać Ci się identyczne. Kiedyś pieniądze na noclegi i jedzenie ci się skończą. Co wtedy zrobisz? Nigdy się nie uczyłeś, nigdy nie pracowałeś. Będziesz czekać na cud?
-Nie wiem... nawet nie wiem co to jest cud.
-Wiesz... czytałeś Biblię, cud to jak obudzić zmarłego.
-Czyli ja jestem cudem. Spałem dwadzieścia lat, a teraz... teraz tu jestem.
-I jak wygląda Twoje życie? Cudowne na pewno nie jest. Będziesz kiedyś jeszcze cierpieć z powodu tego cudu. Wszyscy cierpimy dlatego, bo żyjemy. Tylko śmierć jest ukojeniem. Czekam na nią każdego dnia. Człowiek może odebrać sobie życie sam, zadać sobie tak wielki ból, że umrze. Ja tego nie zrobię choćby przez nich. Mówiłem, Ci już. Nie jeden skoczył z tego mostu w wieczną otchłań.
-Powinieneś chcieć żyć dla nich. Mają tylko Ciebie.
-Wiem, ale może gdzieś podświadomie... gdzieś w głębi serca wierzę, że jeszcze zobaczę moją rodzinę.
Skoro moja podróż stała się bezcelowa, misja od Boga mogła być tylko czyimś głupim wymysłem powinienem zacząć szukać moich rodziców. Może, przez to, że byłem tak naiwny oni mnie teraz szukają. Ile dni zajęłoby mi odszukanie szpitala, jak daleko od niego byłem od momentu gdy wsiadłem w taksówkę? Kołatały mi się w głowie różne scenariusze, także te czarne, w których płakali gdzieś po kątach i nie mogli sobie beze mnie dać rady.
-Ty chciałbyś zobaczyć swoją rodzinę... ty masz na to szansę. Ja już nie.
-Nie wiem jak zacząć. Jak ich znaleźć.
-Życie to wieczna pierdolona determinacja, rozumiesz? Mnie już ona nie dotyczy, jestem duchem tyle, że tu na ziemi. Ale Ty, jesteś młody, możesz osiągnąć co chcesz. Mimo że ktoś okrutnie z Ciebie zadrwił, Ty w to uwierzyłaś, i poczułeś siłę by zrobić coś niemożliwego. O wiele bardziej prawdopodobne jest to, że w ciągu powiedzmy miesiąca ich znajdziesz niż to, że będziesz decydować za jakiegoś Boga czy wysadzić to wszystko w pizdu.
-Tylko jak tego dokonam będąc sam?
-Na pewno spotkasz kogoś na swojej drodze, przecież się nie poddasz. Ogarniesz się, kupisz jakieś ciuchy, może przyjmą Cię jednak do pracy, gdziekolwiek. Musisz chcieć przetrwać.
-Mówisz sprzeczne rzeczy. Raz że tylko śmierć jest ukojeniem, potem że muszę przetrwać.
-Bo dla Ciebie jeszcze jest nadzieja. Moja dusza, jeśli ją kiedykolwiek posiadałem, umarła z moimi bliskim. Dla Ciebie wszystko jest świeże, nie każdy kończy jak ja. Być może tylko mój świat to syf. Twój wcale nie musi taki być.
-A nie powinien być piękny dla każdego?
-Sądzę... że on nie tyle powinien być piękny, co bywa piękny. Przez pewien czas. Ale życie jet krótkie i nim przejdzie się przez ból i cierpienie trzeba zaznać i szczęścia. Pamiętasz kiedy byłeś szczęśliwy?
-Przy rodzicach...
-No właśnie. Gdyby to wszystko było planem Boga odebrałby Ci szczęście. A przecież ponoć jest dobry i chce by ludzie byli szczęśliwi. Więc przestań wierzyć we wróżki i zacznij od jutra szukać rodziców.
Ben miał rację. List był spalony, w zeszycie nie było wskazówek. To wszystko było iluzją. Nigdy nie powinienem opuszczać szpitala bez nich.
-M... masz rację. Jutro z samego rana zacznę szukać szpitala.
Pierwszy raz odkąd zaczęliśmy nasz spór obdarzył mnie ciepłym uśmiechem.
-A jak ich pamiętasz?
-Rodziców?
-Tak.
-Cieszyli kiedy widzieli moje postępy. Ojciec mówił, że to dzięki Bogu tak szybko wyzdrowiałem.
-Ech kiedy jedna osoba ujdzie z życiem z wypadku a ginie dwadzieścia kilka to mówi się, że to był cud, i że anioł nad nim czuwał. To wszystko bzdura. Jesteś po prostu wyjątkiem od reguły.
-To znaczy?
-To znaczy, że jesteś wyjątkowy. Że masz lepsze geny, lepsze zmysły od innych...
-Geny?
-Rodzice płodząc Cię przekazali Ci swoje indywidualne cząstki, posiadasz ich kombinację. Kiedy ich widywałeś i kiedy widziałeś w lustrze siebie nie miałeś wrażenia, że jesteś do nich podobny?
-Nie wiem. Dawno się w nim nie widziałem.
-Masz, weź to.- pogrzebał w kieszeni i wyciągnął małe popękane lustereczko.
Spojrzałem w nie- w każdym kawałku odbijała się moja zarośnięta twarz i ciemnoniebieskie oczy. Włosy zajmowały każdy wolny skrawek mojej twarzy, który mogły.
-Przydało by się porządne odświeżenie co nie?
-Mhm.- podałem mu lusterko.
-Zatrzymaj je sobie. Prezent. Byś pamiętał o mnie podczas podróży.
-I tak nie zapomnę. Każde Twoje słowo kołacze mi się po głowie...
-Słuchaj młody... to co Ci powiedziałem to jeszcze nic. Im dłuższa będzie Twoja wędrówka tym więcej będziesz wiedzieć, widzieć i Twoje poglądy zdążą się sto razy zmienić.
-Tylko, że jeśli szybko znajdę rodziców, moja podróż dobiegnie końca.
-Wcale nie. Całe życie jest jedną wielką podróżą. Po prostu nie przejdziesz przez nią sam. A teraz choć na kilka godzin udajmy się na spoczynek dobrze?
-Dobrze.
-Pogadamy jeszcze jutro rano. Może zechcesz jeszcze kilka dni nam potowarzyszyć?
-Nie wiem, być moooooooooże.- ziewnąłem potężnie.
-No mój drogi przykryj się ciepło, pora spać.
-Mhm.
Ben usadowił się w jakimś kącie, ja przycupnąłem blisko niego i momentalnie odpłynąłem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz