czwartek, 19 stycznia 2012

Rozdział 20: Zbrodnia


Rozdział 20

ZBRODNIA

Obudziłem się, patrzyłem przez chwilę przed siebie, przyglądałem się pochrapującym towarzyszom Bena. Dwa miejsca były puste, z tego co pamiętałem należały do Henry'ego i Jerry'ego.
-Ben?- wszeptałem- Ben, brakuje dwóch osób. Czy to dobrze?
Nie odpowiedział mi. Zbliżyłem ręce do oczu chcąc je przetrzeć i wtedy zauważyłem, że coś jest nie tak. Były pokryte czymś czerwonym i lepkim... Obok mnie leżał umazany tym samym, mały, krótki nóż.
-Ben?- spojrzałem na niego. Wyglądał jakby spał. Ale nie poruszał się i nie czuć było jego oddechu. A z jego brzucha wyciekała ta sama ciecz, która pokrywała moje ręce i nożyk. Ben był martwy...
Nie mogłem się ruszyć. Ręce mi się trzęsły, oczy skakały na wszystkie strony. Wiedziałem, że nie ja to zrobiłem, dopuścili się tego Ci, którzy zniknęli. Uknuli to już wcześniej, przecież mnie obserwowali i coś planowali. O to im chodziło, by pozbyć się górującego nad nimi. Musiałem jak najszybciej stąd uciec. Jeśli ci ludzie się zaraz obudzą i zobaczą jak wyglądam stwierdzą, że to ja go zabiłem i zrobią ze mną to samo. Wstałem powoli opierając się zakrwawionymi rękoma o ścianę, zostawiając na niej czerwone ślady. Ciało Bena przechyliło się i osunęło na chodnik. Kałuża wokół niego była coraz większa. Zacząłem szukać w plecaku czegokolwiek co starło by ze mnie posokę. Grzebiąc w plecaku i brudząc wszystko co się da znalazłem... list. Ta sama koperta, która wczoraj spłonęła dziś była w stanie nienaruszonym, wydawało się, że błyszczy jeszcze bardziej niż normalnie. Otworzyłem kopertę i zawartość była identyczna do tej spod szpitalnej poduszki. Nie miałem czasu by zastanawiać się jakim cudem list do mnie powrócił. W tym momencie liczyła się tylko szybka ucieczka.
-Wybierasz się gdzieś?- usłyszałem głos Henry'ego z jakiegoś ciemnego zaułka
-Wy... wy go zabiliście...
-Kto ci w to uwierzy? Ja na swoich rękach nie widzę krwi, na twoich tak.
-Właśnie- wtrącił Jerry, który także wyłonił się nie wiadomo skąd.
-Niedługo pojawią się tutaj panowie, którzy cię aresztują. Za morderstwo. Do tego czasu jeśli nie chcesz skończyć jak Ben będziesz grzecznie czekać z nami.
-Bo i tak ci się nie uda uciec.
-Ale... ale dlaczego to zrobiliście?
-”Tego nie rób, tego nie kradnij”- Harry zaczął naśladować głos Bena- Ile można słuchać jakiegoś popierdolca, który myśli, że nami rządzi.
-I wtedy pojawiasz się ty. Nasz kozioł ofiarny. Przygłup, którego tak bardzo potrzebowaliśmy.
-I co dalej bez niego zrobicie?
-Przejmiemy jego rolę, tyle że modyfikując to co nam wolno a czego nie. Widzisz, człowiek wkurwiony i ograniczony przez zakazy jest w stanie dopuścić się czynów zabronionych, a nawet zbrodni. A jest do tego jeszcze bardziej skłonny kiedy wie, że ujdzie mu to na sucho. A nam ujdzie na pewno.
Zacząłem się cofać. Chciałem się przed nimi jakoś obronić i przypomniał mi się nożyk. Jako, że była to broń mogłem jej użyć także przeciwko nim. Szli w moją stronę powoli z groźnymi minami. Rzuciłem się na nożyk i schwyciłem go obiema rękoma, zaciskając zęby machałem nim w ich stronę
Henry parsknął śmiechem.
-Wiesz, że trzymając to tak kurczowo zostawiasz jeszcze więcej odcisków palców. A to bardzo poważny dowód, że ten oto trup padł z Twojej ręki.
-Odejdźcie bo was poranię. Uda mi się uciec.
-Taaaaaaak? Uważasz, że nikt nie zwróci uwagi na umorusanego krwią na twarzy i rękach chłopaka? Możesz nas poranić ale to tylko pogorszy Twoją sytuację. Już i tak masz dożywocie w kieszeni a jeszcze byś sobie życzył dodatkowo podwójne usiłowanie zabójstwa?
Rzuciłem to co miałem w rękach. Czułem, że za chwilę pojawią się tutaj ludzie, którzy mnie oskarżą i... nie miałem pojęcia co mogliby mi zrobić.
Między mną a nimi narastała aura oczekiwania. W tym czasie kilku innych bezdomnych zdążyło się obudzić i zauważyć co się święci.
-Obudźcie się!
-Nowy zabił Bena!
-Jest cały we krwi!
-Trzymajcie go panowie, nie pozwólcie mu uciec!
-Miałem takie wrażenie, że jest niespełna rozumu!
Wobec mnie padały teraz bezpodstawne, wysnute tylko i wyłącznie na tym co widzieli zarzuty. Widzieli wszystko z zewnątrz, nie widzieli całej sytuacji i nie słyszeli jak Henry i Jerry przyznawali się do winy. Nie było jakiegokolwiek sensu bym się bronił czy oskarżał prawdziwych winnych i tak by mi nie uwierzono. Z oddali usłyszałem jakiś dziwny przeciągły dźwięk...
-Już po ciebie jadą- wyszczerzył się Jerry.
Po chwili w uliczkę wjechał samochód z dziwnym migającym urządzeniem na dachu. Migało się na czerwono i niebiesko. Auto zatrzymało się i wysiadło z niego dwoje umundurowanych mężczyzn. Szybkim krokiem zbliżali się w moją stronę obydwoje mierzyli do mnie z czegoś co jak się później dowiedziałem nazywano pistoletem.
-Ręce do góry!- wykrzyknął ten z lewej i posłusznie zrobiłem co kazał.- Jesteś aresztowany pod zarzutem morderstwa, a teraz podejdź do samochodu i oprzyj się na masce. Ale już!
Przerażony zrobiłem co kazał. Przeszukali mnie, wywalili z plecaka wszystko co możliwe. Zabrali mi go, zdążyłem zauważyć, że oddzielnie wkładali do samochodu całą jego zawartość, list włożyli to przeźroczystej torebki, to samo zrobili z zeszytem, na wszystkich tych rzeczach były ślady krwi.
-Tu jest narzędzie zbrodni- wskazał ochoczo Henry wisielczym głosem po czym dodał oskarżycielsko- Ten gnojek zabił naszego przyjaciela!
-Cisza!-warknął jeden z policjantów a do mnie wyrecytował- Masz prawo zachować milczenie, wszystko co powiesz może być użyte przeciwko tobie.
Wolałem więc milczeć skoro i tak już byłem pogrążony.
-Ręce do tyłu.- posłuchałem i poczułem, że coś kliknęło, na moich rękach tkwiły teraz obręcze połączone łańcuszkiem.
-Kto z was widział całe zajście?
Zgłosili się oczywiście zbrodniarze. Reszta mruczała tylko, że spała podczas morderstwa.
Chwilę później pojawił się kolejny wyjący samochód, dużo większy... szpitalny! Ile bym oddał by się znaleźć w szpitalu! Wysiadło z niego kilku sanitariuszy i lekarz, który stwierdził zgon Bena. Jego ciało spoczęło w czarnym worku z suwakiem i zostało załadowane do ambulansu.
-Wy dwoje jedziecie z nami jako główni świadkowie.- wskazali policjanci. Zaraz będzie tu kolejny radiowóz i to nim pojedziecie.
Władowali mnie do samochodu i zatrzaśnięto drzwi. Przestałem słyszeć dźwięki z otoczenia, widziałem jedynie zza szyby jak policjanci rozmawiali z Henrym i Jerrym, którzy ochoczo na mnie wskazywali, żywo gestykulowali i z pewnością zmyślali swoją wersję wydarzeń. Siedziałem tak jeszcze sam z piętnaście minut, potem mężczyźni wsiedli i jeden z nich mruknął do mnie.
-Nie wiem dzieciaku co Ci strzeliło do łba ale grozi Ci dożywocie.
-A mało to młodocianych psychopatów teraz po tym świecie się kręci?- wtrącił drugi policjant.
-W sumie racja... tylko zobacz Tim z jakim stopniem brutalności mamy do czynienia. Ładnie go rozpruł nie ma co. I jeszcze chciał załatwić tych dwóch. Zresztą zobacz jaki ma dziki wzrok.
W rzeczywistości byłem bardzo przerażony. Widziałem to w lusterku zawieszonym na środku samochodu.
Radiowóz skręcił w jakąś uliczkę. Próbowałem skupić się na pięknych strzelistych wieżowcach, które mijaliśmy ale w głowie świtała mi tylko niepokojąca myśl o tym co będzie ze mną dalej.
-To co po robocie na kręgle Tony?
-No raczej i jakieś piwko do tego. Tylko nie za długo, żonka ma ostatnio lepszy humor.
-Uuuuuu będzie ruchanko.
-No ostatnio się z tym przeprosiliśmy. Widzisz dzieciaku świat jest taki piękny i prosty a Ty musiałeś wszystko spierdolić. I nie poruchasz już sobie.
-Nie wykluczone, że jego poruchają. Mydełko upadnie i ups, załadują gdzie trzeba, he he.
-Ano racja. Przejebać łatwo... a tego to już się odkręcić nie da... żelazne dowody, krew na rękach i tak dalej.
Nadchodziły czarne dni w moim życiu. Samochód skręcił w kolejną uliczkę, i moim oczom ukazał się budynek komisariatu.
-Wysiadka młody.
Wyprowadzili mnie we dwóch, pokornie się pochyliłem. Kajdanki wpijały mi się w przeguby, wszystko mnie bolało.
-A teraz Cię rozkujemy ale żadnych sztuczek. Pobierzemy Twoje odciski palców. I odpowiadaj na pytania.
Nic nie odpowiedziałem tylko kiwnąłem głową. Rozkuli mnie i musiałem przyłożyć palce do dziwnej substancji i odcisnąć w odpowiednim miejscu.
-Imię?- zapytał funkcjonariusz
-D...Domin...Dominic.
-Nazwisko?
-Nie... nie wiem. Nie znam.
-Nie znasz własnego nazwiska? Panowie czy znalazły się przy nim jakieś dokumenty?
-Dokumenty nie, znaleźliśmy tylko taki dziwny pusty zeszyt i list.
-I nie ma tam żadnych danych? Dzieciaku z jakiej dzielnicy jesteś?
-Z żadnej. Nie mam domu.
-Czy możliwe jest że cierpisz na amnezję?
-Nie wiem co to jest proszę pana.
-Zaniki pamięci.
-Och... miałem coś takiego raz.
-W jakich okolicznościach? Czy zdarzyło się to teraz? Tej nocy kiedy dokonałeś morderstwa?
-Nie...
-Czy piłeś wtedy alkohol lub brałeś narkotyki?
-Nie.
-Cholera, nie mogę otworzyć tego listu...
-Jak to nie możesz otworzyć koperty?!
-No normalnie to znaczy nie normalnie. Nożyczki nie chcą przeciąć tego papieru.
-Co ty pierdolisz? Daj mi to.
-Kiedy były te zaniki pamięci?
-To było podczas nocy na cmentarzu. Jestem pewny, że coś robiłem ale nie pamiętam co.
-Rozumiem.- funkcjonariusz coś zanotował, panowie Tim i Tony nadal się kłócili aż w końcu podeszli do tego który spisywał moje zeznania.
-Adam otwórz to.
-Chcesz mi powiedzieć, że nie możesz otworzyć... koperty?
-Otworzyć, rozpieprzyć, przegryźć, przeciąć, nic.
-Młody co to za numer?
-Nie wiem proszę pana.
Spojrzeli na mnie krzywo.
-Po co Ci pusty zeszyt?
-Do notowania... to jest mój... mój... nie umiem znaleźć słowa
-Pamiętnik?
-Chyba tak.
-No nie porobisz go jak Cię zapuszkują.- warknął Adam użerając się z kopertą.
A więc jakaś siła wyższa próbowała powstrzymać policjantów by dowiedzieli się prawdy o mnie. Z zeszytu zniknęły moje poprzednie cele podróży a listu nie mogli otworzyć. W końcu wpadli na pomysł bym ja to zrobił.
-Masz otwórz to.
-Nie powinien już chyba dotykać dowodu zbrodni. Na kopercie jest krew.
-No nie powinien ale skoro my nie możemy tego otworzyć...
-To są kurwa jakieś jaja. Trzech facetów nie może otworzy koperty?- warknął Tony.
Podali mi ją i otworzyłem ją najzwyczajniej w świecie. Wyjąłem list i podałem im.
-To musi być jakiś pierdolony iluzjonista. Na kartce nic nie ma.
-Pogrywasz sobie z nami cooooooo?
-Nie.- w mojej głowie pojawił się totalny chaos. Wyglądało na to, że teraz jakaś siła próbuje powstrzymać policjantów by dowiedzieli się, że jestem Wyjątkowy. Skoro Ben zareagował na to tak ostro a znajomość ze mną przypłacił życiem...
-Panowie nie ma co. Ładujemy go do celi. Obyś sobie znalazł dobrego adwokata.
-Przepraszam kogo?
-Mamy tu do czynienia z konkretnym idiotom. Kogoś co choć spróbuje Cię wybronić. Masz do tego prawo. Póki co ładujemy Cię do celi i tam będziesz oczekiwać na rozprawę.
-Na rozprawę?
-Na osąd. Zawsze możesz spróbować się nie przyznać do winy.
-Rozumiem. A czy mogę poza obroną... kogoś oskarżyć?
-Oskarżyć? Ty chcesz kogoś oskarżyć?
-Tak.- wzięło mnie na odwagę.- Skoro już zeznaję chcę oskarżyć tych, którzy uważają że ich też próbowałem zabić.
-Jednak nie jest taki głupi, będzie próbować przekonać sąd, że został wrobiony.- mruknął Tim.
-Taaaaaak, tyle że iluzje to on może sobie stosować na nas a nie na sędzi.
-Iluzje?- nie znałem tego słowa
-Czary. Oszustwa, ułudy, szachrajstwa. Czyli najogólniej mówiąc kłamstwa.
-A więc iluzją jest to, że go zabiłem...
-Szczekliwy. Zamykamy go. Ruszaj się. Skoro nie łapiesz kim jest adwokat pewnie nie byłoby cię na niego stać.
-Ano nie byłoby. Nie znaleźliśmy w jego rzeczach żadnych pieniędzy. Za to znaleźliśmy dziwny kamień. Wygląda na wartościowy.
Wyglądało na to, że Henry i Jerry mnie okradli. Musieli działać bardzo cicho skoro nic nie było w stanie obudzić ani mnie ani Bena.
-Swoje rzeczy będziesz mógł odzyskać jeśli jakimś cudem Cię uniewinnią.-Tim posłał mi paskudny uśmiech.
-Rozumiem.
Zaprowadzili mnie do pomieszczenia w którym było ciemno, zamiast drzwi była żelazna krata a w środku było tylko prowizoryczne łóżko.
-Tu będziesz siedzieć do czasu rozprawy. Mamy obowiązek zapewnić ci żarcie, jeśli będziesz chciał do toalety masz powiedzieć strażnikowi.
-A czy... czy mógłbym dostać coś dzięki czemu mógłbym pozbyć się tego?- złapałem się za moje długie kudły i brodę
-I tak musiałbyś się tego pozbyć. Jeśli uda nam się potwierdzić twoją tożsamość dobrze byłoby wiedzieć jak naprawdę wyglądasz.
Sam chciałem to wiedzieć... Już od dawna.
Usiadłem na łóżku. Patrzyłem przez kratę na obserwującego mnie strażnika, jadł sobie pączka. Zaburczało mi w brzuchu. Ale wolałem się póki co nie odzywać. Zwinąłem się w kącie prowizorycznego łóżka. Nadchodziły złe dni... Bardzo złe. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz